Info

Wszystkie km: 58150.70 km
Km w terenie: 7908.80 km - 13.60%
Czas na rowerze: 111d 04h 49m
Prędkość średnia: 21.79 km/h
Więcej Info




2012
baton rowerowy bikestats.pl 2011
button stats bikestats.pl 2010
button stats bikestats.pl 2009
button stats bikestats.pl 2008
button stats bikestats.pl 2007
button stats bikestats.pl 2006
button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy nicram.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
95.00 km 70.00 km teren
06:48 h 13.97 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Rower:skorek

Carpathia MTB Venture - Etap I: Cisna – Rymanów Zdrój: Patrz! Patrz! Maja jedzie!

Poniedziałek, 15 sierpnia 2011 · dodano: 23.08.2011 | Komentarze 8

W ubiegłym roku najbardziej wyczekiwaną imprezą była Transcarpatia, w tym roku było podobnie, co prawda tak jak i organizator tak i sama nazwa zawodów się zmieniła, ale już sam specyficzny klimat, luźną atmosferę najdłuższej polskiej etapówki z elementami orientingu wyczuwało się na dzień przed startem.
Poprzednio na Transcarpatii podczas pierwszego etapu można było zdecydować się na trasę PRO – trudniejszą oraz trasę FUN – łatwiejszą, na Karpatce już tego nie było, wszyscy jadą to samo – całe szczęście! Teraz już nie będzie marudzenia że mi zimno, że sił nie mamy, trzeba zdobyć wszystkie punkty kontrolne i dotrzeć do mety, przed 20:00!
W zeszłym roku przyjechał do nas bardzo mocny mix ze Szwajcarii, który był poza naszym zasięgiem (gdybyśmy pojechali trasę PRO), tym razem wg dziadka googla naszym największym rywalem miał być mix z Łotwy (nie Litwy…) Ingrīda (bo w zasadzie to kobieta odzwierciedla jak dobry będzie mix) jeździła w zawodach mtbo po europie, co już wskazywało, że nie będzie łatwo, a wręcz ciężko, ale co tam, tanio skóry nie sprzedamy! Nie jest to jeden krótki maraton, w ciągu 6 dni wiele może się zdarzyć.
Rowery, mimo tego że na Transcarpatii nasze alumunowe sztywniaki spisały się dzielnie nie sprawiając żadnych kłopotów, ba! Nawet nie jęknęły! To jednak z kilku przyczyn w tym roku zmieniliśmy, hm… a raczej dołożyliśmy do swoich hardtaili plastikowe cacka full suspension, które miały jeszcze bardziej poprawić nasze wyniki jak i komfort jazdy… Co prawda Natalia po pierwszych maratonach na miśku była hm… przerażona, że ciągle coś nowego wychodzi, to hak urwany, to siodło postawione do pionu, to znowu damper się poci, to manetka daje dupy, fakt faktem, coś w tym było, ale dobrze sobie to tłumaczyła, że musi się dotrzeć, swoją drogą to wszystko jest na gwarancji, szkoda tylko że Oni są tam a ja tu… ciężko coś naprawić, poprawić, w ogóle cokolwiek zrobić z rowerem drogą elektroniczną… mam wielką nadzieję, że kiedyś się to zmieni. Ja znowu swoim taserem jestem wniebowzięty, ten rower zapierd… co prawda zrobiłem nim 10x mniej kaemów niż Niunia swoim, ale… sama twierdzi, że dla fulli powinna być osobna klasyfikacja na maratonach  Do tasera na tydzień przed Karpatką doszedł mi scorek, został solidnie sprawdzony na zawodach 24h, więc ze spokojem wziąłem go, kolorystycznie bardziej pasował do miśka Natalii, przez co nasz team wyglądał jeszcze lepiej… ;) wolałem też pojechać na starym, dobrym systemie 3x9, nie wiem jakby to było z taserem 2x10…
Mietek, jak i kilku znajomych uczestników CMTBV żyło tymi zawodami już od dłuższego czasu, zakupami, pakowaniem… ja, jak i Natalinek spakowaliśmy się w dniu wyjazdu, nie obyło się bez załatwień niektórych rzeczy na sam koniec, na ostatnie minuty, ale chyba o niczym nie zapomnieliśmy, przynajmniej ja o niczym nie wiem. W Cisnej zameldowaliśmy się późnym niedzielnym popołudniem, po całodniowej podróży samochodem, najpierw do Krakowa, tam w jedno, drugie, trzecie miejsce, jeszcze bipi i w końcu kierunek Przemyśl, skąd zabieramy Niunię, miśka i obieramy kierunek Bieszczady, tam się wszystko zaczyna…
Na miejscu w Cisnej odbieramy numery, chipy, wymieniam kilka słów z Przemkiem, składamy rowery, rozwalam pół swoich rzeczy serwisowych wokół samochodu, przechodzi jakaś para, słyszę coś w stylu: patrz, tyle tu części, składane rowery mają! rozbijamy namiot, idziemy do marcoków na kolacyjkę, następnie razem idziemy na odprawę, wracamy do namiotu, który rozbiliśmy tuż obok biura zawodów – co okazało się błędem, niemal przez całą noc coś się tam działo, było na tyle głośno, że nie dało się spać, do tego raz ciepło, raz zimno... eh.
Rankiem oczywiście wszystko na hurrrraaaa, ledwo ze wszystkim się wyrobiłem, następnego dnia wyciągamy wnioski i budzimy się już nieco wcześniej. W czasie zbierania się Niunia przychodzi z ciastem i świeczką… starość, nie radość :* Dzięki! A teraz bierz do…
Sam start traktujemy bardzo lajtowo, wszak przed nami 6 dni jazdy! Choć jak tylko orientujemy się, że jesteśmy w ogonie, zaczynamy przedzierać się do przodu, niestety zaczynamy kamienisty podjazd i co?! Moja przedwczoraj zrobiona tylna bezedętka daje dupy i leje mlekiem, dziurwa nie do zaklejenia, mówię Niuni żeby pomału jechała do przodu tym czerwonym szlakiem, w międzyczasie wyprzedza mnie cały peleton (ohooo… deja vu! zaczyna się! :/ do tego zgubiłem licznik…) Nie mając kombinerek morduje się z wentylkiem, w końcu udaje się, szybko zakładam dętkę, biorę nabojową pompkę, ładuję i…. i?! fuck! Za małe ciśnienie! Musiałem dopompowywać zwykłą pompką… wściekły wskakuję na rower, pędzę by jak najszybciej dojść Natalię, ale nie jest łatwo odrobić kilka minut, tracę sporo sił by po kilkunastu minutach zobaczyć TEN widok... docieramy na pierwszy punkt kontrolny zlokalizowany na Włosaniu, wiemy że przez moją bezedętkową jesteśmy daleko w tyle, zjazdy do przełęczy Żebrak nie są zbyt bezpieczne, tzn. tylko wtedy kiedy naciska na nas pewien dałnhillowiec, który nie patyczkuje się i wyprzedza nas w miejscach gdzie ja bym nawet o tym nie pomyślał… a na podjazdach jest tak słaby, że głowa mała, albo My tak mocni… na szczęście gdzieś za Chryszczatą rozstajemy się i już praktycznie nie widzimy.  Zjazd do jeziorek Duszatyńskich bardzo fajowy, co prawda raz przesadziłem i wziąłem na klamrę lewego buta nieco kory, ale obyło się bez urazu. Wokół jeziorek mamy troszkę prowadzenia, już wiem dlaczego tędy nie puszczają trasy maratonu w Komańczy…
Gdzieś za jeziorkami jedziemy do pierwszego bufetu, kilku turystów, nagle słyszymy: „Patrz! Patrz! Maja jedzie!”… nie maja a Dżamajka! ;) hi hi faaajne to było, Maja… :]
Z bufetu do Komańczy już tylko na przemian szutry i asfalty, szybko to poszło, w samej mieścinie na skrzyżowaniu dróg widzimy Krzyśka – współtowarzysza kilku ładnych godzin na ubiegłorocznej TC, który pyta czy jedziemy na Czystogarb (omijając nieco trasę sugerowaną), tak, tak! Wiadomo! Pomysł był dobry, na pewno szybszy… tylko nieco za wcześnie odbijamy w pola i tracimy czas… Spotykamy myśliwych (?) z którymi Niunia ma wspólny język, pytam jak najlepiej dostać się tu i tam, wytłumaczyli więc pojechali my. Spore ilości błota znacznie obciążają napęd, przerzutka zaczyna szwankować, biorę patyk i wydłubuję hektary błota i znowu działają.
Docieramy na pk nr 3, tam dowiadujemy się, że do pierwszego mixa tracimy około minuty, więc spoko, jest dobrze! Po chwili widzimy Krzyśka chodzącego gdzieś po krzakach, pyta się czy nie chcemy iść jego wariantem, ściąć 200m pionowo w dół na przełaj, by dotrzeć do drogi, która szybko wyrzuci nas na asfalt i omijając bufet dużo zaoszczędzimy… sam rozważałem tą opcję siedząc rano nad mapą, jakoś nie do końca byłem przekonany, ale skoro jeszcze Krzysiek o tym pomyślał, pytam Natalii czy chce pochodzić po krzakach, nie miała nic przeciwko, więc decyduję się na –jak się później okazało- największy mój błąd Karpatki… Samo leśne zejście to nic, nawet przechodzenie z jednej ściany potoku na drugą nie było tak złe, masakra zaczęła się na dole, gdzie połączyło się kilka potoczków, a droga która widniała na mapie, tylko tam widniała!!! Było ciężko, szliśmy potokiem, chaszczami, pokrzywami, i innymi syfami, mnie osobiście z minuty na minutę było coraz gorzej, raz psychicznie –w co ja nas wpakowałem, ile tego jeszcze?! dwa fizycznie, brakowało mi już sił na walkę z chaszczami zaczepiającymi się o pedały, nogi, czasem ból był tak wielki że zaciskałem język za zębami, nie wiem jak to przeżyła Natalia, chciałem jej pomagać jak mogę, by miała lżej, ale nie było to takie proste… na szczęście nie jest to lalka z rynku dużego miasta i poradziła sobie z tym wszystkim, nie boje się tego powiedzieć, lepiej ode mnie. Tak oto straciliśmy ponad godzinę na pierwszym etapie, dokładając jeszcze kilka minut na asfaltowym objeździe, na który namówił mnie Krzysiek… Na 4 PK docieramy wycieńczeni, ledwo nadążając za Natalią, która bardzo sprawnie wpychała rower do góry, dostajemy informację, że jesteśmy gdzieś na 70-80 miejscu, chłopak aż stracił rachubę, mocno mnie to dobija, a miało być tak pięknie… Jedziemy dalej, w końcu jeszcze kilka ładnych kilometerów przed nami, na zjeździe do trzeciego bufetu widzę na drodze butelkę zielonego finishlina, ale stwierdzam że skoro leży ot tak sobie, to pewnie już pusta, więc pojechałem dalej nie sprawdzając, za to Niunia schyliła się po smar, pełna butelka! :P Na bufecie uzupełniamy zapasy izotoników, w tym czasie dojeżdża do nas kolejny mix, który bardzo szybko się pozbierał i pognał dalej, w kierunku mety… Natala popędza mnie, Krzysiek zostaje dłużej na bufecie, mówi że musi dojść do siebie – już go więcej na Karpatce nie widziałem, nie wiem co się stało… :/ Ścigamy drugi mix, a że to asfalty, to wkręca się niezła korbka, szybko doganiamy uciekinierów, na chwilkę zapinamy hol żeby im odjechać, udało się, następnie z Wisłoczka pokonujemy błotne podejście, ostatnia góra tego dnia… Natalia dostała takiej fazy, że nie byłem jej w stanie pomóc, a chciałem choć sam rower jej pociągnąć, miała takie tempo… ehhh aż miło :] Po chwili zawiedzeni docieramy do Rymanowa, spiker Marek ironicznie wypowiada się na temat naszej średniej… co dodatkowo mnie deprymuje, jestem załamany, grubo ponad godzina straty do pierwszego mixa :/ cóż….
Fajne w odróżnieniu od TC było to, że po każdym etapie była wyróżniana z osobna trójka najlepszych w poszczególnych kategoriach, nie tak jak u Rygla, weszli wszyscy i tyle, tutaj nawet medale były haha ;)
Po tym etapie nie wiedziałem co mam z sobą zrobić, byłem rozbity, znowu wtopa na dzień dobry, znowu ja… ale wiedziałem że to dopiero 1/6 całej imprezy i wmawiałem sobie, że damy radę, wygramy!
Nie sugeruj się innymi, jedź to co sobie zamierzyłeś.

i jest nasz burdelobus :P


starość, nie radość.


uwaga! gryzę!


Maja :]



Komentarze
nicram
| 18:27 piątek, 2 września 2011 | linkuj oj tam, nic ciekawego, to tylko skrzeczący ojciec tasera -scorek ;-)
rszper
| 10:02 środa, 31 sierpnia 2011 | linkuj eee ale to nie jest taser sprzed rocznika 2012? nie znajdziesz takiej ramki w katalogu... stad te pytania;)
bardakon
| 08:56 środa, 31 sierpnia 2011 | linkuj Żaden testing, sprawa jest prosta.
Gacek ma taką gromadkę rowerów, że się same mnożą. Stawiam że rodzicami tego czerwonego Ktma są Taser i Kona: po ojcu ramę, a po mamie amora :]
rszper
| 06:53 środa, 31 sierpnia 2011 | linkuj najlepszego.

przepraszam, ale dreczy mnie niemilosiernie ten nowy sprzet ;) - jakas odmiana wylacznosci/testingu?

ciao
dżamajka | 17:57 wtorek, 30 sierpnia 2011 | linkuj a rozbestwiony tłum krzyczy: WE WANT MORE! WE WANT MORE!
chłopie, dawaj kolejne odcinki, bo się doczekać nie mogę! :))
bardakon
| 12:28 wtorek, 30 sierpnia 2011 | linkuj Tyle tekstu, że z 5 etapów to książkową wersję będzie można wydać:} A co ten twój button rowerowy taki niewyraźny? :]
GraLo
| 13:51 środa, 24 sierpnia 2011 | linkuj Nie ma to jak skróty:) ciekawe ile nadrobiliście w następnych etapach. Koleżanka widzę że ma siłę nie to co my stare chłopy. Pozdr.
dżamajka | 07:57 środa, 24 sierpnia 2011 | linkuj Lubię to!
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa ienap
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]