Info

Wszystkie km: 58150.70 km
Km w terenie: 7908.80 km - 13.60%
Czas na rowerze: 111d 04h 49m
Prędkość średnia: 21.79 km/h
Więcej Info




2012
baton rowerowy bikestats.pl 2011
button stats bikestats.pl 2010
button stats bikestats.pl 2009
button stats bikestats.pl 2008
button stats bikestats.pl 2007
button stats bikestats.pl 2006
button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy nicram.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

TransCarpatia 2010

Dystans całkowity:477.60 km (w terenie 230.00 km; 48.16%)
Czas w ruchu:28:54
Średnia prędkość:16.53 km/h
Maksymalna prędkość:71.80 km/h
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:79.60 km i 4h 49m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
78.10 km 40.00 km teren
04:43 h 16.56 km/h:
Maks. pr.:68.20 km/h
Rower:kulka

Transcarpatia - SZJEŚĆ: Iwonicz Zdrój - Baligród: "jak one podjeżdżają" & finisher

Piątek, 20 sierpnia 2010 · dodano: 12.01.2011 | Komentarze 2

codzienno-poranne czynności i ruszamy. pierwszy kręty podjazd jest nam znany (ck-iz), po podjeździe należałoby odpocząć zjeżdżając, lecz zjazd krótki, na dole następuje chaotyczny rozjazd zawodników nie mogących się zdecydować na: szlak turystyczny czy drogę asfaltową 3x dłuższą, w pierwszej chwili chcę jechać asfaltem, niunia jedzie za mną, ale stefuny wołają żebyśmy jechali z nimi szlakiem, ok! w końcu to nie ma być szozkarpatia... szlak początkowo był przyjemny, by po chwili przerodzić się w wąską, stromą, kamienistą, korzenistą ścieżkę z którą chciałem walczyć lecz poległem bardzo szybko, po tym jak sławek powiedział bym dał spokój... a następnie zaliczyć fragment potoczku, wpychanie roweru na górkę po czym trudny techniczny zjazd gdzie nieco się wypuściłem do przodu. dojeżdżamy do rymanowa zdroju i widzimy że jesteśmy w szarym końcu, podbijamy pierwszy pk i tutaj ludzie którzy przyjechali na tc się bawić podpuszczają nas słowami "teraz zobaczymy jak jeździ czołówka..." na to sławek mówi natalii coby pokazała "jak one podjeżdżają"... poszła do przodu ostro, aż nam było ciężko! ;) jedziemy w kierunku wisłoczka, ale nie idzie to zbyt przyjemnie, jeden z trawiastych podjazdów zaliczamy z buta, słońce dopieka nam mocno, w oddali widzimy furba z patrycją, kurde... trzeba wsiąść na rowery! teraz niunia dostała solidną porcję błysków po oczętach, aż chłopaki z tyłów krzyczą, że oni też chcą fotki! haha :] zaraz za tym miejscem wpadamy do lasu gdzie mamy totalną masakrę błotną, miejscami nie da się jechać, prowadzimy w błocie powyżej kostek, zjazd w tych warunkach na moich oponensach nie sprawiał mi zbyt dużej frajdy, do tego jadąc blisko niuni dostałem z gałęzi po twarzy, nie obyło się bez krwi.. ;) po kilku minutach jesteśmy w upragnionym wisłoczku gdzie mamy asfalt, oczepujemy rowery, ale widząc jak wygląda kulka mam to gdzieś, a na pewno nic to nie pomoże, przecież brud konserwuje! (tfu!) mijamy puławy dolne i górne, niunia na podjazdach dziękuje za holowanie, nie to nie, nie będę już o tym przypominał, jak będzie chciała to sama powie. ;) i powiedziała, wtedy kiedy ja już sam zacząłem tracić siły, ale co tam, ona ma ich jeszcze mniej, pomagam ile mogę, pod koniec wzniesienia odpinam i zostaję w tyle, żeby coś szybko zjeść i więcej się napić bo nie jest dobrze, po chwili udaję się w pościg i doganiam kompanów, jedziemy w większej grupce z racji tego, że nadrabiamy stracony czas na początku etapu i pomału wyprzedzamy kolejnych uczestników tc, jednak na rozjeździe dróg przed drugim pk cała reszta zostaje z tyłu i rozkminia mapy, my ze stefunami zjeżdżamy z głównej drogi i szybko docieramy do pk. stąd kilka km grzbietami, aż do miejsca kolejnego skrótu, który ściąga nas z terenu na leśną drogę asfaltową i mkniemy w dół do wisłoka wielkiego gdzie gdyby nie sławek pojechałbym w przeciwnym kierunku niż mieliśmy się udawać :] kolejny pk to bufet gdzie niunia już nie wytrzymuje i bierze od medyków jakieś maści przeciwbólowe, spotykamy znajomą twarz z cyklokarpat, a dokładniej z komańczy z którym zamieniamy kilka zdań i ruszamy dalej właśnie do komańczy, tam już jedziemy kolejnymi znanymi nam szutrówkami co rusz przecinającymi rzeczkę, przed jednym z takich wodnych przejazdów kierowca samochodu ostrzega ten następny jest głęboki, phi! może na samochód! ostatni podjazd na przełęcz żebrak nie byle co jak na mega zmęczonych i obolałych transcapratowiczów, tutaj też holuję niunię jak mocno tylko mogę, bo za przełęczą pozostaje nam tylko zjazd do baligrodu! zjazd też już nie był dla nas przyjemnością, trzeba było się mocno pilnować żeby nie wylecieć gdzieś na tych zdradliwych kamyczkach, ale metę w baligrodzie mijamy cali i... jak zwykle z uśmiechami na twarzach :) ufff pozostała już tylko pętla "wokół" baligrodu, ale czy aby na pewno...? popołudniem rygiel przychodzi od zawodnika do zawodnika i podpytuje czy chcemy jutro takiego etapu jaki jest na mapach, czy np. wspólnego przejazdu kilku godzinnego, a nawet tylko samego podjazdu na przełęcz żebrak... nam się nie podobały te pomysły, podjazd nie jest zbyt przyjemny ze względu na luźna kamienie, kilka godzin z obolałymi tyłkami ot tak bez celu też nie wchodzi w rachubę, etapówkę mamy już rostrzygniętą, jakoś mówimy że nam to obojętne co będzie, wieczorem rygiel ogłasza że jutrzejszy etap jest odwołany, dzisiaj będzie "dekoracja" i impreza.. dekoracja polegała na szybkim wyczytywaniu najlepszych trójek poszczególnych kategorii w taki sposób że fotografowie nawet nie mieli czasu na zrobienie pożądnej foty, a i było jeszcze jedno wspólne zdjęcie. impreza nijaka, niunia bajerowana przez maksa, harpaganowi chłopacy przy kolejnym zamkowym tłumaczą się z organizacji tc, ale mnie to potrzebne nie było, wszak wiedziałem na co się wybieram, zapraszali na harpagana, ale niestety nie wybraliśmy się... tak więc wypiłem kilka zamków i grzecznie poszedłem spać.
rankiem pytają się mnie czemu wczoraj tak wcześnie poszedłem spać, a co miałem tam robić?! ze względu na to że nic się nie działo, nie było żadnych informacji odnośnie dnia dzisiejszego, zły na to w jaki sposób rygiel potraktował zawodników nalegałem na jak najszybszy wyjazd stąd. niestety nasz burdelobus nie był w stanie pomieścić wszystkich naszych betów i 3 rowerów, więc niunia przekazała dziunię maksowi, pożegnaliśmy się z pomocnikami rygielskiego, następnie z marcokiem i jego otoczką by odwieźć niunię do p-śla, w krakowie byliśmy już po zmroku, w domu rzuciła mi się w oczy opaska TC, jako że nie chciałem mieć takiej pamiątki oddałem ją mietkowi (żart.) we wsiach byliśmy bodaj przed północą, padnięty jedyne co zdołałem zrobić to wrzucić menele do domu i rzucić się na wyro.
nagród dla zwycięzców nie było, ba! nawet pamiątkowych dyplomów! na fejsie obiecywano że zostaną rozesłane końcem października, pisząc to w styczniu 2011 roku mogę powiedzieć że był to najnormlaniejsze w świecie zapewnienia marcina rygielskiego.

od kilku lat chciałem wystartować w legendarnej transcarpatii, bez względu na opinię o ryglu i całej jego organizacji tej imprezy, było to marzenie które spełniło się, a była ku temu najprawdopodobniej ostatnia okazja...
rola nawigatora nie jest łatwa, czy jesteś zmęczony, czy jedziesz szybko, czy wolno, czy mapę zasłania błot, czy ci się ona rozmywa, czy słońce tak niefortunnie się odbije od mapnika że cię oślepi... musisz być niemal ciągle skupionym na mapie i wszystkim dookoła by nie popełniać błędów, była to moja pierwsza styczność z mapnikiem i kompasem, wydawało mi się to łatwiejszym chlebem, ale tak nie było, chwilami było ciężko podjąć dobrą decyzję, ale jakoś obyło się bez poważniejszych wtop - a przynajmniej tak mi się wydaje. w przyszłości popracuję nad tym, bo podoba mi się mtbo.
holowanie... tego już musiałby spróbować każdy by zobaczyć jak jest to ciężkie, niby nie holuje się ciągle, niby jadąc z kimś słabszym nie męczysz się zbytnio, ale przyjdzie kilka podjazdów w ciągu dnia na których to robisz i wystarczy by się zarżnąć, sławek powiedział mi jedno... ty się nie wyjeździłeś, ale się zajechałeś ;) pewnie coś w tym jest, ale w końcu z niunią jesteśmy w jednym teamie!
podziękować trzebaby każdemu poza rygielskiemu, atmosfera wśród zawodników była przednia, szkoda mi było ludzi od wszelakiej pomocy przy organizacji tc, którzy obrywali burę od zawodników za decyzję ich zwierzchnika rygielskiego oraz wszelaką niewiedzę, którą również jemu zawdzięczają, bo robili co mogli by ta cała tc jakoś dojechała do baligrodu, chwała najwyższemu że udało się im to.
dziękować dziuni i kulce, za to że nie zawiodły nas, w zasadzie poza skrzywionym hakiem dziuni nic się dziewczynom nie przytrafiło!
dziękować fotografom za spore zainteresowanie mix'em :P
dziękować ewie i jej teściowi, że "dowieźli" całego mietka do baligrodu ;)
dziękować stefunom za towarzystwo, a przede wszystkim że pozwolili nam wygrać funiaków w każdej kategorii hihi
dziękować przede wszystkim samemu mietkowi, bez niego nie dalibyśmy rady, spisała się dziewczyna :) dużo by pisać, ale sam zainteresowany myślę że to wszystko wie... a mnie się spać chce.
nooo, a teraz na koniec przyszedł czas na gwiezdę nowego programu ;) z którą miałem przyjemność zmagać się z trudami transcarpatii... dzięki Niunia! było gruuubo i czaaadowo! :]
oraz dziękować innym których nie wymieniłem, a zasłużyli na to. :)

Pozdrawiam i do zobaczenia!

zdjęcia: furbo, Patrycja Mic, mietek oraz Ewa.






Dane wyjazdu:
107.70 km 50.00 km teren
06:02 h 17.85 km/h:
Maks. pr.:66.70 km/h
Rower:kulka

Transcarpatia - PIAĆ: Krynica Zdrój - Iwonicz Zdrój: hat-trick & miś

Czwartek, 19 sierpnia 2010 · dodano: 12.01.2011 | Komentarze 3

w końcu się wyspałem! sukces! co dziwne, po wczorajszym mixie na kolację nic nam nie było, a wcześniej nie wspomniałem o innych kwaśnych smakołykach... a teraz wyjawię tajemnicze zniknięcie kompasu... rankiem gdy już czasu do startu kolejnego etapu było bardzo mało, nie mogłem odnaleźć kompasu, który akurat dzisiaj był wskazany, nasz burdelobus został opróżniony i przetrzepany, ale i ten zabieg oczyszczenia na nic się zdał bo kompasu jak nie było tak nie było dalej, mietek zaoferował swój, lecz nie był naręczny, sięgam po okulary do plecaka i co? mam! mam kompas! niunia pyta: gdzie był, odpowiadam: tam gdzie być nie powinien, ciężko było się przyznać... :] nie było już czasu i zostawiliśmy mietka z jego własnym samochodem i wszystkimi betami na zewnątrz. było głupio (i jest nadal) opuszczać kordiana i jego rodziców tylko słownie dziękując za gościnę...
przed startem dochodzą nas słuchy że znowu jest coś odwołane/przesunięte, lecz po chwili alarm odwołany, wszystko pozostaje na swoim miejscu. ruszamy, standardowo już lightowym tempem, z krynicy na huzary gdzie znajduje się pierwszy pk, tam niunia niemal urwała hak... na szczęście w ostatniej chwili zatrzymała się bo mielibyśmy falstart. zjazd z huzarów niebieskim szlakiem w kierunku lackowej niezwykle klimatyczny, aż natala mnie poganiała... ;)dalej już nie było tak pięknie, zaczęła się droga z betonowych płyt w kierunku izb, tam mieliśmy wykorzystać to co przekazał nam kordian wczorajszego wieczoru, ale we wszystko wmieszali się stefuniaki, widząc że czmychają na północ do centrum izb, szybko patrzę w mapę i widzę znacznie lepiej wyglądającą drogę, więc bez chwili zawahania udajemy się za nimi (1), natalia pyta się gdzie jedziemy, że to chyba nie tędy mieliśmy jechać, mówię że tędy będzie lepiej... dojeżdżamy ich dopiero po paru kilometrach zdziwieni, że ktoś też tędy jedzie ;) ta droga była strzałem w dziesiątkę, co prawda nadłożyliśmy kilka ładnych kilometrów, ale za to było znacznie szybciej, wpatrzony nadal w mapę szukałem jeszcze czegoś lepszego, w pewnej chwili chłopaki skręcają w prawo, mówię jedźmy tędy, znowu troszkę nadłożymy ale będzie szybciej, ale nie, mieli już tą trasę opracowaną, mówię natalii, że nie będziemy jechać ciągle z nimi, pojechaliśmy tym co wyniuchałem z mapy, co wg mnie było szybsze. po drodze doszło do małego spięcia i kulka wylądowała na ziemii... :| dojechaliśmy szutrówką do hańczowej gdzie wpadamy na asfalt i grzejemy przez wysową zdrój na jaworzynę. znowu zbaczamy z sugerowanej trasy i mkniemy jeszcze do blechnarki skąd kolejną szutrówą wbijamy na niebieski szlak, który już nas doprowadza do jaworzyny, kolejnego pk. wjeżdżając na ten szlak dojeżdżają do nas stafuny (2), po chwili również widzimy za sobą szwajcarski mix :] pod jaworzyną widzimy napis "woda <--" więc ja biorę bidony i idę je napełnić, a niunia pomału (?) idzie do przodu, tak powoli jej to szło, że dogoniłem ją dopiero po ładnych kilku minutach, w międzyczasie wyprzedzając szwajcarów i stefunów :] na jaworzynie cipujemy się, widzimy stefunów tuż za sobą, ale na gruuubym zjeździe z jaworzyny radzimy sobie całkiem całkiem i odjeżdżamy im, tuż przed rozwidleniem szlaków nad konieczną dopadają nas szwajcarzy i nam uciekają (nie ma co, są mocni ;) jadąc za dziunią i widzę jak ma skrzywiony hak, zatrzymujemy się, prostuję, jedziemy i co? jest gorzej niż na skrzywionym, stajemy ponownie, tym razem regulacja i jest już całkiem nie najgorzej lecz do ideału i tak brakuje... po paru km w radocynie łakomimy się na sugerowaną trasę, która przez pewien fragment wiedzie poza szlakami bo początkowo wyglądała bardzo obiecująco, lecz im dalej tym było gorzej, jakoś w miarę sprawnie -po części dzięki śladom- udaje nam się w miarę szybko dostać na przełęcz długie, zjeżdżamy w kierunku graba/ożenny, z tyłu dostrzegamy stefunów, zwalniamy i czekamy na nich (hat-trick skompletowany ;) w tej chwili zapada decyzja, że do końca tc jedziemy w 4 ;) szybko pokonujemy kolejne km mega dziurawego asfaltu i zjeżdżając na szutrówkę wpisując się niechlubnie do gazet, które później (słusznie) najeżdżały na rygla i jego imprezkę, a chodzi tutaj o wjazd na teren magurskiego parku narodowego gdzie znajduje się ostoja niedźwiedzia. ja nawet nie byłem świadom gdzie wjeżdżam, na mapie nie miałem zaznaczonego żadnego PeeNu! a ostrzeżenia o ostoii misia nie zauważyłem, tak jakoś wyszło, jadąc jako ostatni w PeeNie widziałem wchodzącego, zdziwionego leśniczego na nasz widok, ale nic nie powiedział, może był w szoku, co tutaj robią rowerzyści?! zdziwiło mnie bardzo, że poprowadzono nas ścieżką którą chyba nikt od paru lat nie szedł, ciężko było ją znaleźć, ale niunia (a może i razem.. ;), jak to sławek (założyciel stefunów) powiedział, uratowała nam życie znajdując "ścieżkę", tuż za mpn'em (patrząc teraz na inną mapę...) wpadamy na bufet, gdzie mamy obiecaną przez rygielskiego niespodziankę... bidony powerbar'a! mi to pasowało, bo wcześniej zgubiłem swoje dwa ;) po dłuższej chwili przerwy ruszamy w kierunku iwonicza, ale po kolei: do miejscowości polany mamy z górki, następnie przed chyrową mamy spory podjazd, na którym jeszcze holuję niunię próbując za wszelką cenę dotrzymać tempa stefunom, tuż pod odpięciu hola na szczycie wzniesienia zostałem z tyłu bo... nie miałem siły na nic, lekko potoczyłem się do przodu, widząc że zostaję w tyle współtowarzysze zwolnili czekając na mnie, ja w międzyczasie podczas jazdy zmieniałem mapy, tak mi się spodobało to zdjęcie Navigatorów na okładce ridebooka arwc 2010, że musiałem sam tego spróbować... zmieniłem mapy, ale te który zostały zastąpione świeżymi zostały gdzieś z tyłu za mną, nie miałem sił po nie wracać... na zjeździe do chyrowej nagle odżyłem, nawet zacząłem dawać zmiany, co się odpłaciło na dalszej drodze gdzie już wymiękałem z ich tempem, w dukli nawet mówimy, żeby chłopaki nas zostawiły z tyłu, ale Ci się uparli że nie ma mowy po tym dzisiejszym hat-tricku ;) w dalszej części etapu najnormalniej w świecie gdy był dłuższy podjazd asfaltowy niunia zapinała się na hol i... i udawała, że ją holuję widząc moje zmęczenie... ale ja widziałem cień linki, która nie była napięta....... i tak jakoś w bólach dojechaliśmy do iwonicza zdroju, gdzie chyba zjawiliśmy się jako pierwsi, co wzbudziło spore zainteresowanie, w szczególności fotografów, których przyciągała głównie niunia ;) nawet rygiel znowu zechciał się do nas odezwać. po tym jak się oporządzliśmy udaliśmy się na metę etapu, bo wielu uczestników jeszcze nie dotarło (w tym grupa marcoka), a było już ciemno... okazało się, że jeden z chłopaków połamał się i długo czekano na pomoc... a na dodatek straż magurskiego parku narodowego nie pozwoliła większości zawodnikom wkroczyć na jego teren, nam się udało bo byliśmy jako jedni z pierwszych... w związku z tym anulowano większą część dzisiejszego etapu...
późnym wieczorem ze stefunem na jego "spartańskim" wyrze obmyślamy kolejne warianty skracające nasz wysiłek, baligród już tuż tuż...

zdjęcia: furbo, Patrycja Mic, mietek oraz Ewa.






Dane wyjazdu:
46.60 km 30.00 km teren
03:02 h 15.36 km/h:
Maks. pr.:65.30 km/h
Rower:kulka

Transcarpatia - ĆIETYRJE: Jaworki - Krynica Zdrój: przełajem do Kordiana...

Środa, 18 sierpnia 2010 · dodano: 12.01.2011 | Komentarze 2

poranek jak każdy inny, czyli nudne sprawdzanie rowrów którym nic nie dolega... :] mietek odnalazł swoją drugą połówkę, nawet jedli z jednej patelni! co spowodowało spore zainteresowanie tym faktem... :)
start również jak każdy inny, spokojnie, spokojnie... biała woda, pierwsze rozwidlenie szlaków iii totalny chaos, jadą tam, wracają, znowu jadą tam... wybieramy inną ścieżkę, początkowo jest przyjemnie, lecz po chwili wbijamy na leśną, podmokłą drogę, przez nieporozumienie zrywam zipa od hola, zatrzymuję się w celu szybkiej naprawy, a Niunia jedzie pomału do przodu. goniąc ją, patrzę na mapę i widzę że powinniśmy skręcić w prawo, ale nie chciało się nam już wracać, jedziemy przed siebie, droga przeradza się w ścieżkę, by po chwili zniknąć zupełnie. próbuję kierować się w stronę sugerowanej trasy, ale teren nie bardzo na to pozwala, wspinamy się coraz wyżej przedzierając się przez zarośla, mówimy sobie że jest fajnie, inaczej, że nie możemy tylko jeździć, musimy też zaznać przełaju! nieco poharatani wpadamy na szlak prowadzący do obidzy, okazuje się że nasza opcja usytuowała nas raczej nie w czubie... :] zjeżdżamy do piwnicznej gdzie znajduje się bufet, bufet tak jakoś dziwnie umiejscowiony że nawet go nie zauważyłem, zatrzymałem się, patrzę na mapę, niunia odjeżdżą, zły krzyczę za nią, raz, drugi, bez odzewu, patrzę gdzie jedzie, bufet! :) jemy, pijemy, uzupełniamy zapasy, rygiel z grzeczności pytał jak się mamy i dał nam nawet po batonie energetycznym! dziołcha znowu odjeżdża bez słowa, ja jeszcze się gramolę, jej już nie widać, szybko wrzucam prowiant do kieszeni i spieszę za nią jednocześnie jedząc to com nabrał. zmęczenie i gorąc dają się we znaki, przez co powstają małe, niegroźne spięcia... z wierchomli małej udajemy się znanym nam już podjazdem na runek, staram się jak najwięcej pomagać niuni, ale sam jestem coraz bardziej zmęczony transkapatką, a przecież moglibyśmy jechać znacznie wolniej, bo i tak mamy grubą przewagę nad drugim mixem, a dajemy z siebie niemal wszystko, można by zapytać po co... ;) a no po to, by mieć wolne popołudnie i myśleć nad tym co tu robić przez ten wolny czas. wracając... na runku kolejny pk, chwilowa pogadanka z cipownikiem i ruszamy dalej, tutaj napotykamy leśników, którym jakby tylko miała czas pomogłaby z miłą chęcią natala, ale tylko się uśmiecha i wita ze swoimi. zjeżdżając do krynicy (zaebaszczymi ścieżakmi) mamy gdzieś że nie ma nikogo na kolejnym pk, robię fotkę (wg zaleceń rygla) by po chwili być już na mecie, tzn. chwilkę trwało nim znaleźliśmy kreskę. mietek pojechał na podryw, my zaś zostaliśmy zaproszeni na sesję, następnie wykąpali, zjedli i zaczęli się ...opalać. niunia nagrała nam nocleg w nienormalnych warunkach! u kordiana na słotwinach, na kolację mieliśmy kawona z pepsi, na ten widok mama kordiana przeżegnała się nogą mówiąc coś o odrdzewiaczu (brunox?) by nas naprawić poczęstowali nas ich swojskim białym serem z miodem, co zmiażdżyło mi kubki smakowe! genialności! :] po czym poszliśmy spać, tym razem na łóżkach! co za luksus :]

zdjęcia: furbo, Patrycja Mic, mietek oraz Ewa.





Dane wyjazdu:
88.40 km 30.00 km teren
04:29 h 19.72 km/h:
Maks. pr.:71.80 km/h
Rower:kulka

Transcarpatia - TRI: Spytkowice - Jaworki: klasyk gorczański

Wtorek, 17 sierpnia 2010 · dodano: 12.01.2011 | Komentarze 3

po kolejnej ciężkiej/krótkiej nocy pora wstać i zrobić porządek z dziewczynami... przed garażem, gdzie nocowały rowery, kilku osobników oczekuje na otwarcie się drzwi, ale raczej słowa "sezamie otwórz się" tutaj nie działają, idę więc po klucz, otwieram drzwi, a tam rower na rowerze rowerem podparty... przypomniał mi się transport rowerów na juramaraton :| niccc, pomału rozpakowujemy ten jakże cenny burdel i bierzemy co nasze. w trakcie przygotowywania rowerów do kolejnego wyzwanka, podchodzi furbo, patrzy na nasz zapasowy sprzęt i przedstawia swój problem, w ciekawy sposób rozpękł mu się przedni piastownik, mocowanie tarczy (6 śrub) już nie było jednym kawałkiem z korpusem piasty, tego jeszcze nie widziałem :] ubijamy handlu, chłop ma sprawne narzędzie pracy, a my... obiecane foty, jak się później okazało, dłuuugo trwały negocjacje... ale koniec końców jestem zadowolony :]
przed startem dowiaduję się o skróconej trasie, zatem mamy zaliczyć tylko turbacz i zjechać do ochotnicy dolnej, następnie kilkudziesięcio kilometrowa dojazdówka... buuu! sam start jakże piękny, rozklekotana navarra rygla nawet sobie poradziła ze stokiem w spytkowicach, jednak rowery, a raczej ich dosiadacze mają to gdzieś i rozpoczynamy prowadzonko, jednak znalazło się kilku śmiałków atakujących stok, lecz prędzej czy później, każdy z nich polega. na szczycie szwajcarski mix szybko wypatrzył ścieżynkę (która na mapie była zasłonięta napisami orgów, szacun!) prowadzącą w dół do drogi asfaltowej, więc wykorzystujemy to -nie tylko my- szybko dojeżdżamy do szosy, po chwili rozpoczyna się podjazd więc jedziemy spięci ;) jedzie się dobrze, nawet wyprzedzamy szwajcarów, tak tak, przynajmniej na chwilę... w harkabuzie decyduje się na zupełnie inny wariant niż ten sugerowany przez organizatora, co wprowadziło nieco zamieszania i kilka innych osób pojechało za nami ;) na stare wierchy udajemy się znanym mi czerwonym szlakiem z rabki zdrój, sugerowana była droga przez obidową... do samej rabki jadę na czele, Niunia za mną, nikt nie ma ochoty dać zmiany, bez laski! a może nic nie widzieli......... hihi :] nimal cały czerwony szlak na turbacz pokonujemy z jednym zawodnikiem, rodem z nizin, ja z Natalą wyskakujemy niemal wszędzie, a bidok wszystko co stromsze i trudniejsze technicznie odpuszcza i goni nas na piechotę, był pod wrażeniem gdzie da sie wyjechać, ba... gdzie dziewczyna daje sobie spokojnie radę, a on nawet nie próbuje... no! na starych wierchach widzimy furbo ze swoim sprzętem i postanawiamy się zapiąć, żeby choć na jednym zdjęciu być "razem". pfff! za obidowcem doganiamy 2 typów, kolejne chłopaki nie dają rady, kiedy Niunia ich mija niczym orlików, jeden drugiego z przerażeniem pyta: "ej! to była dziewczyna?!" :] no ba! na turbaczu Niunia prosi o następny bidon, z niesmakiem daję go mówiąc, że wypiłem już pół! :| a do tego wybierając taki, a nie inny wariant, ominęliśmy bufet... cóż, teraz mamy tylko w dół, damy radę! czerwony szlak na przełęcz knurowską ma w sobie jeden trudny zjazd, ostrzegałem Natalę o nim, pewnie gdyby nie to, zjechałaby, ale kilkumetrowy najtrudniejszy fragment odpuściła, choć ile mi znanych dziewczyn dałoby tam radę...? jedna Justynka? z przełęczy knurowskiej pozostał zjazd asfaltem do ochotnicy, napieramy mocno, po jednym z zakrętów dostałem informację, że zamykam opony pfff ;) tuż przed metą widzimy stefunów, ja tam nie miałem ochoty ich gonić, ale druga część mix'u dała jednoznaczną komendę, już nie pamiętam jak to było, czy na "kresce" ich wyprzedziliśmy czy jednak byliśmy tuż za nimi, jednak pk podbiliśmy jako pierwsi. ;) dojazdówka była okropna, zanosiło się na deszcz, mocny wiatr utrudniał jazdę, a do tego jechałem już bez wody, w szczawnicy gdy tylko zauważyłem medyków przed swoim budynkiem, bez wahania zatrzymałem się i poprosiłem o wodę, wrzucając izotony do bidonów odpowiedni komentarz sypnął się z ust jednego z panów. ;) w międzyczasie minął nas rygiel swoim smrodem, pytaliśmy czy daleko jeszcze ;) już blisko! ufff, w jaworkach naszą bazą była remiza. umyci, rozpakowani zapragnęli "normalnego" jedzenia i poszli w czort. czekając na jedzenie chyba niezbyt trzeźwemu woźnicy nawiał konik hihi wieś to wieś, to jest tooo ;) wieczorem na "dekoracji" zwycięzców zabrakło rygla, dobiegały do nas pozytywne informacje, że marcin zgubił się na rowerze, gdzieś w górach... hahaha! tym oto pozytywnym akcentem organizatora zakończył się 3 etap, niby jeszcze nie, a jednak to już połowa transkarpatki.

zdjęcia: furbo, Patrycja Mic, mietek oraz Ewa.




Dane wyjazdu:
89.70 km 40.00 km teren
06:02 h 14.87 km/h:
Maks. pr.:56.70 km/h
Rower:kulka

Transcarpatia - DWA: Rajcza - Spytkowice: chrup-chrup & gUpawka obcojęzyczna

Poniedziałek, 16 sierpnia 2010 · dodano: 10.11.2010 | Komentarze 2

po krótkiej nocy (nie mogłem spać) czas zająć się rowerami, a w następnej kolejności sobą. tego ranka rozbroił(o) nas "ZŁO" (doszły nas nawet słuchy, że to sędzia główny TC! ha!) pijąc jogurt... (bo jest smaczny) :P ZŁOOOO!!! tym razem start w pełnym słońcu, jedziemy FUN, więc postanowiliśmy nieco przyspieszyć tempa, kilka km startu honorowego, ponownie jesteśmy gdzieś w środku stawki, wjeżdżamy w wteren, miła droga więc zapinamy rowery i jedziemy niczym tandemem... mijamy kolejnych zawodników dając im wiele do myślenia (ten podjazd z holowaniem zapadł mi najbardziej w pamięci...) końcówka podjazdu bardzo stroma, luźne kamienie, a mimo to nadal jedziemy zapięci, tak mnie to nakręcało, że coraz to mocniej naciskałem na pedały, lecz niestety pod koniec już zagotowałem i stop, odpinamy (udałem przed Niunią żem równowagę stracił... ;) kawałek podprowadzamy i jesteśmy na hali rysianka, Natala przypomina o jedzeniu (wow! wczoraj prawie nic nie jedliśmy na trasie a teraz... no! ;) ruszamy w kierunku pilska, krótki lecz fajny odcinek zjazdowy z hali, puściłem się jak zwykle tu, zostawiłem z tyłu dziołche i 2-3 innych zawodników, co też zostało odpowiednio skomentowane przez Niunię. :) kolejne kilkadziesiąt km jechałem nie spoglądając na mapnik (moje, dobrze mi znane tereny!) leśny, niezwykle korzenisty i kamienisty podjazd na trzy kopce sprawia nam niesamowitą frajdę, ja i Natala dajemy radę bez problemu z uśmiechem na ustach, a inne chłopaki prowadzą, brawa dla dziewczyny! moja szkoła. ;) a idzie nam tak dobrze, że po chwili wyprzedzamy Szwajcarski MIX! (PRO) ...złapali gumę. ;P hala miziowa, pierwszy pk, tutaj dziewczyna z punktu nieco nas dobiła, mówiąc... co tak długo?! podobno na nogach niewiele dłużej jej to zajęło... heh. ok, teraz trzeba dostać się na przełęcz glinne, jako że mamy już małą.. przewagę nad drugim MIX'em ze steFUNów pytam się koleżanki czy... jedziemy wzdłuż wyciągu prosto do korbielowa i zaliczamy 3km podjazd asfaltem czy jedziemy czerwonym szalkiem prosto na przełęcz, pokazuję jej jak wygląda szlak pełen wszelakiego "agd"... "o jak tu pięknie" ok, to mi wystarczło, jedz...prowadzimy! gdzieniegdzie jedziemy, na koniec błotko i jesteśmy na przełęczy, sporo straciliśmy wybierając ten wariant ale... było plusy tej decyzji. wjeżdżamy na slovakię, napełniamy bidony, czeka nas kilkanaście km asfaltem, przynajmniej drogą na której rzadko widuje się samochody, za krzyżówką mijamy patrzącą w mapy większą grupkę, wołam, tędy! ale nie do końca wierzą i dalej przeglądają mapy, trudno, ja nie patrząc w mapę wiem gdzie jechać! hihi ;] głód się odzywa, czas wrócić do polski na bufet. 2km szutru/błota i znowu asfalt ;/, ciśniemy ostro do lipnicy wielkiej, co chwila patrzę za siebie jak tam ma się Niunia, w końcu pytam się czy zwolnić, nie! ok, ale i tak nieco zwolniłem bo prędkość jak na to że jechaliśmy pod wiatr i tak była mega :] dalej do jabłonki, i tu już kończy się moja znajomość terenu... zaczynamy podjeżdżać asfaltem (oczywiście jesteśmy zapięci) naglę słyszę chrupanie jakby w korbowodzie... nie daje mi to spokoju, doszedłem do tego co to, pytam się Niuni czy słyszy to chrupanie, "-tak, co to? -moje prawe kolano... -cooo?!" nic nie boli, a chrupie... zmartwiło mnie to strasznie, ale do mety tego etapu jeszcze daleko, martwić kolanem będę się jutro. jedziemy i patrzymy na nazwy okolicznych osiedli, nazwy te poruszają nasze żołądki, odzywa się głód... w podszklu Natalia zaczyna mówić/śpiewać w kilku językach jednocześnie (coś ala nasze cmc'owskie szege ege rege ;) nieźle się uśmiałem wysłuchując tego...czegoś. :) w miejscu ostatniego pk widzę mietka z jakąś laską, pytam, gdzie jest punkt?! rozglądam się, a dziołuszka (stokrotka) mówi Tutaj! i przeprasza za brak oznakowania, no tak, się zajęła naszym biednym mietkiem... zjazd do Spytkowic stokiem narciarskim był słabym pomysłem, nam jeszcze udało się zjechać po suchej trawie, inni już nie mieli tyle szczęścia i część z nich przewracała się... po prysznicu i posiłku regeneracyjnym pogadliśmy z (można tak powiedzieć...) głównym fotografem TC Piotrem - furbo.pl... by rankiem...
tego wieczoru z powodów mi znanych, a innym niezrozumiałych, nie pojawiłem się na "dekoracji" zwycięzców dzisiejszego etapu... nie zawsze jest kolorowo.

zdjęcia: furbo, Patrycja Mic, mietek oraz Ewa.







Dane wyjazdu:
67.10 km 40.00 km teren
04:36 h 14.59 km/h:
Maks. pr.:63.10 km/h
Rower:kulka

Transcarpatia - ADIN: Ustroń - Rajcza: 2-3mm opadu, następnie 30*C...

Niedziela, 15 sierpnia 2010 · dodano: 08.11.2010 | Komentarze 0

Decyzja o starcie w Transcarpatii zapadła dosyć... ;)

"Nicram (24-09-2009 21:47)
(...)chciałbym transcarpatię ale Ty mówisz... nie dasz rady... w mixach jest łatwiej :)
Niunia (24-09-2009 21:48)
potrenuję, zobaczymy, przez rok się może dużo zmienić.
Niunia (24-09-2009 21:48)
jak będę mieć cel to się łatwiej zmobilizuję.
(...)
Niunia (24-09-2009 21:48)
transcarpatia brzmi fajnie.
Niunia (24-09-2009 21:49)
i
Niunia (24-09-2009 21:49)
dostaje się ciuszki w ramach wpisowego! :D
Nicram (24-09-2009 21:49)
wow! to jedziemy! :D
(...)
Niunia (24-09-2009 21:50)
dobra :)"

Mówiliśmy sobie, że nie popełnimy błędów Navigatorów i przygotujemy się dobrze, z odpowiednim wyprzedzeniem. ja miałem trenować jazdę na orientację (nie trenowałem), Niunia mówiła "potrenuję!", łatwo powiedzieć. z różnych przyczyn trenować praktyrznie nie trenowała, co ciekawe, pomimo znikomej ilości km wygrywała kolejne edycje Cyklokarpat, jak to możliwe...?! Mieliśmy również zapoznać się z trasą TC2010... wyszło jak wyszło, plany są do dupy.

Podpytałem kilku ludzi, którzy uczestniczyli w TC jak to wygląda, nasłuchałem się m. in. od Justynki przeróżnych rzeczy, więc przygotowani psychicznie na niedociągnięcia byliśmy bardzo dobrze :]

Po imprezie ARWC gdzie każdy team miał suport (oczywiście Navigator miał najlepszy "zuport" ;) postanowiliśmy znaleść jakąś "sierotkę", która będzie podążała z naszymi betami śladami TC... już pierwszy strzał okazał się celny... mietek bez chwili zawachania powiedział, że z samą przyjemnością stworzy z nami trójkącik...... coby go ostudzić przedstawiłem jego zadania jakie go tam czekają, że to nie tylko transport betów, ale jakoś się tym nie przejął... tzn. nie miało to wpływu na jego decyzję ;) bo chłopak się przejął mocno, już szukał w necie jakichś specjalnych przepisów kulinarnych itd... :D miał jeździć pierdolotem Natalii, ale z czasem cicho mówił, że jest szansa z jego strony na combiaka, byłoby czadowo! minęły kolejne tygodnie, mietek posyła mi wiadomość, że "mamy" combiaka! cieszyłem się bardzo, bo z tym faktem związał się niemal cały rower zapasowy, mogę spać spokojnie! lecz na dzień przed wyjazdem do Ustronia zamarłem czytając sms'a od mietka, że kombiakowi poszły hamulce... :/ dwoili i troili się (z jego ojcem) i udało się, naprawiono mu heble na ostatnią chwilę! ufff.

Na odprawę oczywiście się spóźniliśmy, ale Natala miała tam swojego człowieka (pozdrowienia dla Marcoka!) który nam uzupełnił braki informacji... prognozy Rygielskiego (wg. ICM'a) były bardzo optymistyczne, rankiem 2-3mm opadu, następnie palma 30*C! kolacja była iście kolarska, fast food'y! :]

Ołkej, koniec pierdół, teraz zaczyna się jazda! późnym wieczorem lub też nocą obmyślamy pierwsze cięcia... trasy, widząc naszą trójkę głowiącą się nad mapami podchodzi do nas jakiś typ, okazał się fotografem, wypytywał o nasze warianty, niechętnie mówiłem/-liśmy o naszych "skrótach", a co! konkurencja nie śpi... przynajmniej nie cała. ;) zdziwił się kiedy to my (mix) powiedział stanowczo, że jedzie na trasę PRO, nawet zapytał mnie (widząc, że znam jako tako ten rejon) gdzie będą fajne miejsca na foty, TO mogłem z czystym sumieniem pokazać na mapach ;) robi się późno, czas iść spać.
Rankiem mozolnie przygotowujemy się i nasze dziewczyny - rowery. w końcu ruszamy na start pierwowego etapu, jedziemy w miejsce gdzie była odprawa, ale kilku zawodników przejechało w przeciwnym kierunku do naszego, patrzymy na siebie ze zdziwieniem... okazało się, że start jest w samym centrum ustronia, więc wróciliśmy, a tam już bębniły wiewiórki na drzewie...
Nasza "tajna broń" wzbudzała spore zaciekawienie... ale o tym przy pożytkowaniu jej.

Start, zupełnie inniejszy od tych maratońskich, start honorowy, był honorowym. spokojne tempo, pogaduchy, śmiechy hihy, ale chwila, był już start ostry? hm... ciężko powiedzieć bo nikt nie napiera! przynajmniej ze środka peletoniku, zjeżdżają pojedyńczy zawodnicy, więc zaczęło się! już podjeżdżając na równicę Niunia zdobywała fanów...
Gdzieś w oddali słychać burzę... ale przecież ma być zaledwie 2-3mm opadu, to musi być przejściowe! wyjeżdżamy z lasu, widzimy i słyszymy, że burza jest tuż tuż, po chwili nawet znajdujemy się w jej epicentrum! błyskawice uderzały w odległości 100m od sznura zawodników, część z nich schowała się w schronisku, część jechała dalej, ja powiedziałem Niuni: tylu nas tu jedzie, dlaczego akurat w nas miałoby uderzyć! z czasem grzmoty cichną, lecz deszcz nie ustaje! już mam w głowie wizje wymiany klocków hamulcowych ;/ kolejne km szybko uciekają, był krótki epizod poza zaplanowaną trasą kiedy to nie myśląc pojechałem za innymi, jednak brak szlaku i w głównej mierze za sprawą Natalii wracamy w miejsce rozwidleń szlaków i po chwili znajduję odpowiednią drogę, oczywiście i inni załapali się na to znaleźne ;) po zjechaniu do cywilizacji wpadamy na asfalt, gdzie na pierwszym podjeździe uruchamiamy "tajną broń" (hand made Niuniek), zapinam Niunię, dokładniej to ona siebie za sprawą mojego haka ;P i napieramy, doganiamy małą grupkę, po czym wyprzedzamy ich na podjeździe i tu rozwiały się niektórym uczestnikom wątpliwości co do tajemniczej rurki pcv, wystającej z siodła kulki... ;) okazduje się, że holowanie nie jest takie proste jakby wydawać się mogło, niby pomaga się dziewczynie, ale samemu się człowiek wypompowuje w zastraszającym tempie, z tego powodu nawet nie wiem kiedy zleciało kilka km asflatu i mając w głowie pewien wariant objazdowy popełniam błąd, na szczęście straciliśmy tylko kilka sekund... po kilku minutach dojeżdżamy do bufetu, tam jemy i pijemy jak świnki (a przynajmniej ja.) i ruszamy dalej w kierunku Zwardonia... tam już wdrążamy w życie kolejny wariant oszczędzający czas, jedziemy wzdłuż ekspresówki, rozpoczyna się kolejny podjazd, widzę, że koleżanka już słabnie (żeby nie było, ja też..) zaczynam się martwić, bo wiem co nas czeka dalej ;/, na rozjeździe trasy PRO i FUN poważnie zastanawiam się nad szansami przejechania wersji PRO, choć jesteśmy kilka godzin przed ostatecznym czasem wjazdu na trasę PRO, ale jest cholernie zimno, nadal pada deszcz, opadamy z sił, mapy rozpusczają się -choć to żadne usprawiedliwienie bo tu już znam teren- decyduję, bo jednak więcej w tym było mojej winy (tak tak, żałowałem strasznie tej decyzji :/ a Natala wręcz zła, dałem dupy.), że jedziemy już do mety, czyli FUN... metę też jakoś przeoczyłem (ciężki jest żywot nawigatora...) po chwili już jesteśmy w miejscu docelowym, patrzymy, a tam dopiero wszystko się rozkłada :O jakież było nasze zdziwienie, a jakież orgów kiedy to zjawiliśmy się tam jako pierwsi w okolicach godziny 14! w tej chwili, aż chce się wrócić i jechać dalej, ale niestety jest przeokrutnie zimno, ja się cały trzęsę, usta mam fioletowe ehhh gdzie te 30*C się pytam?!?!?! :( Dzwonimy do naszego zuportmena z zapytaniem gdzie jest... "yyyy w Zembrzycach, a cooo, już jestście?" no to grubo, mamy ponad godzinę spędzić w mokrych ciuchach :/ na szczęście woda pod prysznicami była ciepła, aż wychodzić się nie chciało! :] ale za to mietek dał czadu przywożąc z domu jak na prawdziwego zuportowca przystało zupę, a dokładniej rosół... mhmmm :] jakoże rowery podobnie jak i my nocowały w szkole był (podobno) obowiązek mycia rowerów karcherem! patrzę na Niunię, patrzę na rowery, nie! nie ma mowy. 10km zjazd asflatem po kałużach niemal zupełnie spłukał błoto z dziewczyn, więc obyło się bez mordowania rowersów :] a jakiegoż załamania doznałem kiedy to okazało się, że odwołali PRO ostatni punkt oraz kiedy zobaczyłem dalsze etapy steFUNów (pozdrowienia dla Sławka ;) :( byłem załamany ilością asfaltów, no cóż, stwierdziliśmy z Natalą, że będziemy traktować TC jako trening do maratonów (śmiech!)
Wg Rygla był to najtrudniejszy etap ze wszystkich TC, pierwszego dnia skłonni byliśmy w jego słowa wierzyć... choć ta pogoda...
Po pierwszym dniu mieliśmy już taką przewagę nad drugim mix'em, że w zasadzie mogliśmy jechać z tyłu i kontrolować zawody, lecz...

zdjęcia: furbo, Patrycja Mic, mietek oraz Ewa.

nasz burdelobus...

odprawka...

furbo & chacarron macarron ;)

nasze poranne burdello

z lewej marcok, z prawej niunia


grupowo... ;)