Info

Wszystkie km: 58150.70 km
Km w terenie: 7908.80 km - 13.60%
Czas na rowerze: 111d 04h 49m
Prędkość średnia: 21.79 km/h
Więcej Info




2012
baton rowerowy bikestats.pl 2011
button stats bikestats.pl 2010
button stats bikestats.pl 2009
button stats bikestats.pl 2008
button stats bikestats.pl 2007
button stats bikestats.pl 2006
button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy nicram.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Lago di Garda 2011

Dystans całkowity:335.00 km (w terenie 180.00 km; 53.73%)
Czas w ruchu:27:00
Średnia prędkość:12.41 km/h
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:41.88 km i 3h 22m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
25.00 km 15.00 km teren
02:00 h 12.50 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Rower:heckler

Koniec przygody z Lago di Garda

Piątek, 30 września 2011 · dodano: 12.12.2011 | Komentarze 0

Ostatni dzień nad Gardą tego roku, krótko bo chcemy jeszcze dzisiaj zrobić zakupy i przejechać część drogi pod granicę z austrią gdzie Kuba ma wyczajony nocleg, w którym jednak mieszczą się trzy osoby, Kuba będzie spał w aucie, ale po kolei. Rano pakowanie się, z żalem opuszczamy gaj oliwny w którym dane nam było spędzić te kilka dni... Jedziemy ponownie nad Lago di Ledro, zostawiamy samochód i Artura, a my kierujemy się na ostatnią przejażdżkę ... Najpierw na Rifugio Pernici, zwijamy się stamtąd czym prędzej czując zapachy unoszące się powietrzu z tego schroniska, nie żeby śmierdziało, wręcz przeciwnie, ale że nikt nie miał ze sobą juro... Dalej jedziemy bardzo fajną ścieżką, miejscami mam pietra coby nie spaść kilkuset metrów w dół, ale z metra na metr czuję się coraz pewniej, dalej wyjeżdżamy na szczycik jakiejś górki skąd mamy obłędny widok na Ledro i okoliczne góry... Jednak trzeba troszkę się cofnąć by zjechać na ścieżkę prowadzącą prosto nad Ledro, kolejny fajny zjazd, może nie należał do najtrudniejszych technicznie ale dawał sporo frajdy. Nad samym jeziorkiem szamiemy makaronio z pesto i zaczynamy powrót, żegnamy się z okolicą Gardy nasyceni wspaniałymi widokami jak i jazdą...

ostatni dzień...














foto z następnego dnia, po noclegu w chatce na granicy włosko-austryjackiej ponad 1000mnpm, ależ piździło! no i nasz rumuński środek transportowy. ;)


więcej zdjęć

na koniec krótki filmik...


...do zobaczenia za rok! :]

Dane wyjazdu:
50.00 km 25.00 km teren
04:00 h 12.50 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Rower:heckler

102/112 & Val del Diaol

Czwartek, 29 września 2011 · dodano: 12.12.2011 | Komentarze 0

Dzisiaj zmierzymy się z kolejnymi kultowymi nad Gardą trasami DH, tym razem szlak 102 i 112, auto zostaje w Limone, dalej już rowrami. Na podjeździe jadę mocno swoje, a Kuba z Michałem na spokojnie pokonują ten asfaltowy podjazd, w pewnym momencie słyszę, że ktoś napiera z dołu, śmignął gość na rowerze z prędkością ja wiem, ok 30km/h, aż musiał się składać w zakrętach!!! Ale był na Ebiku xD. Zjazd początkowo dość lajtowy, jednak wpadając na główny szlak nie jest już nam tak wesoło, nawet mimo obłędnych widoków. Jest okrutnie ślisko, miejscami łokrutne skaliste łubudubu pokryte szutrem, tak że przyczepności praktycznie nie ma, rower nie chce się słuchać, walczymy dokąd się da, jednak w wielu miejscach kapitulujemy, szkoda aż tak ryzykować, zapewne gdyby nie ten szuter na skałach zjechalibyśmy niemal wszędzie, no ale cóż, tym razem wymiękamy, pierwszy szlak który nas pokonał. Jednak w przyszłym roku będzie rewanż. Na jednej z agrafek przednia opona zostaje wyrwana z obręczy na odcinku 15cm... zobaczyłem to dopiero w Limone. Tam też Kuba podgaduje mnie cobyśmy jeszcze pojechali na Val del Diaol, tak mu się ten zjazd spodobał, jednak wyjechalibyśmy 60% trasy autem, a resztę rowerem, jednak ktoś musiałby później pojechać po auto... a kto jak nie ja?! Początkowo nie miałem zamiaru tego robić, jednak w Rivie zmieniam zdanie ku uciesze kompanów. Na zjeździe kilka szybkich videozdjęciów, łatanie snejków Kuby, następnie Michała by później samotnie pruć do góry po autownik. W bidonie nie miałem zbyt wiele wody, zatem jechałem czym prędzej do auta gdzie takie coś mieliśmy w zapasie, po drodze mijam wspinaczkowych polaczków, jednego rowerzystę, który mnie pozdrawiał kiedy to zjeżdżałem już autem ;) Podobno te 500m w pionie zrobiłem na tyle szybko, że koledzy nie zdążyli pożądnie się rozpłaszczyć :D



no to w imię szatana i syna i ducha nieświętego!










wtf?! ;)


Dane wyjazdu:
35.00 km 15.00 km teren
03:00 h 11.67 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Rower:heckler

Monte Missione

Środa, 28 września 2011 · dodano: 12.12.2011 | Komentarze 0

Po dniu wolnym od jazdy ale za to w 100% wińskim udaliśmy się autem do Tenno, skąd już rowrami na Monte Missione, zaliczając kolejny niezły asfaltowy podjazd, a jak to w naszej Gardzańskiej formule bywa, najpierw podjazd by później... :] Zjazd był całkiem wymagający, jednak dzisiajeszego dnia wisiało coś w powietrzu, każdy z nas narzekał, że rower mu się podłoża nie trzyma, miota nim jak szatan! Odebrało to ochoty do jazdy, ja wiążę to z brakiem jazdy dnia wczorajszego... Do tego niemcury wydarły się na każdego z nas, conajmniej jakby byli u siebie! Dzisiaj wyjątkowo wróciliśmy na miejsce noclegu jeszcze za dnia, nawet Artura nie było! Pojechał sobie gdzieś pokręcić w spokoju po okolicy Gardy.

















Dane wyjazdu:
50.00 km 25.00 km teren
03:00 h 16.67 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Rower:heckler

Altissimo di Nago

Poniedziałek, 26 września 2011 · dodano: 12.12.2011 | Komentarze 0

Dzisiaj początkowo w pełnym składzie, Artur dał się namówić, pewnie za sprawką kolejki z Malcesiny na Monte Baldo ;) Ja i Kuba udajemy się na Altissimo, a Michał z Arturem innym, kótszym i mniej wymagającym wariantem. Podjazd na Altissimo już nie taki straszny, idzie letko, choć niby czas gorszy od ubiegłorocznego o kilka sekund, ale też nie miałem ochoty na mordownię, zostawiam siły na morderczy zjazd, wszak teraz napier... ]:-> Na szczycie bez zbędnych ceregieli, szybko ubieramy ochraniacze i w dół... Wyprzedzamy bikerów, Kubę ponosi fantazja i leciii... na szczęście bez większych urazów, coś niecoś nadwyrężył kolano, co niestety skutkuje jutrzejszym dniem przerwy. Dalej pozwalamy sobie już na coraz to więcej, czasami wydaje mi się, że znam tu każdy kamień, przeginamy, obijamy obręcze o kamienie, robię 3 wgnioty na przednim kole (mam 1,4 bara) pokazuję to Kubie, jednak mam dobre ogumienie! Obręcz powgniatana i bez snejkusa, kiedy ruszamy z postoju na nową dla nas ścieżkę Val del Diaol... momentalnie z tyłu schodzi powietrze, ach ta ukryta snejkowa menda. Szybka zmiana ogumienia i prujemy w dół, na "czaszce" jest kilka dropików, większość jeszcze objeżdżamy bokiem bądź też tłumimy, to jeszcze nie nasze progi, ale za rok już tu przejdziemy piecem. :] Nowy szlak całkiem niezły, aczkolwiek mi czegoś w nim brakuję, wolę jednak Łupaninę (ależ się robię wybredny), na końcu dwie sztuczne hopy, jednak przy prędkości ~50 ja dziękuję za lot, za rok. :P Z Nago do Malcesiny asfaltem, dojeżdżamy tuż przed zmrokiem i ku naszemu zdziwieniu chłopaków jeszcze nie ma, zdążyliśmy się ogarnąć, zapakować w auto i zjechać do głównej drogi, po chwili czekania dojechali, Artur już chyba ma dość jazdy z nami... W drodze powrotnej dzielimy się wrażeniami ;)











Dane wyjazdu:
55.00 km 25.00 km teren
04:30 h 12.22 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Rower:heckler

Monte Stivo

Niedziela, 25 września 2011 · dodano: 12.12.2011 | Komentarze 0

Tym razem ruszamy z Torbole, początek nudnawy, rozkminiamy gdzie mogą sypiać wspinaczkowicze, wszak nie w hotelach! Booo codzienne dojeżdżanie z okolic Gardy na północ jest troszkę czasochłonne... o kosztach paliwa nie wspominając. Przejeżdżamy przez Arco, Dro i zaczynamy mozolną wspinaczkę, początkowo asfaltem, zbierając mega pyszne jabłka z przydrożnych sadów, na truskawki się nie połakomiliśmy... Podjazd jest już ciekawszy, choć widoków nie ma bo jedziemy w lesie, jednak każda z serpentyn ma swoją własną nazwę, było ich naście... Na końcu asfaltowej części podjazdu była usytuowana meta rozgrywanej dzisiaj czasówki, kategorii było około mnóstwa, dalej już nieco przykombinowaliśmy, włosi z pandy pytają gdzie jedziemy, potwierdzili nasz dobry wybór :] Na Monte Stivo zawiesiła się chmura, ale mimo wszystko jest ciepło, zjazd z samego szczytu robi wrażenie, początkowo wzdłuż krawędzi 300m przepaści, dalej już mocno pochyloną łąką, na której jak już się rozpędziliśmy to ciężko było zahamować. Docieramy do Santa Barbara, tam Kuba wprowadza modyfikacje do tracka tubylców, łączy jeden z drugim i trzecim przez co zaliczamy bajeczny zjazd, zgoła odmienny od tych wcześniejszych nad Lago di Garda, niewiele kamieni, ciasne, strome zakręty wśród drzew, za to sporo sypkiej ziemii. Na dole Kuba twierdził, że aż miło było popatrzeć jak panuję nad zablokowanym tylnim kolem, podobno niemal cały zjazd na takowym zaliczyłem ;P

jak stop, to stop.




Michał, niczym zawodowy nurek daje znać że żyje...








ja zaliczam pierwsze i zarazem ostatnie otb...






Dane wyjazdu:
45.00 km 30.00 km teren
04:00 h 11.25 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Rower:heckler

Baita Segala

Sobota, 24 września 2011 · dodano: 09.12.2011 | Komentarze 0

Zostawiamy autownik w Rivie del Garda, jedziemy nad Lago di Ledro, w połowie drogi zostawiamy schowane na półce skalnej rzeczy na obiad, coby nie wozić zbędnego balastu. Z nad Ledro do Baita Segala, pitstop i jedziemy dalej, po chwili szutrówkowej nudy zaczynamy ciekawszy zjazd, miejscami jest nawet gruuubo, troszkę przekombinowaliśmy i zjechaliśmy do Pregasiny, a mogliśmy troszkę podjechać i ciorać dalej terenem. Dlategoż czujemy niedosyt, mamy siły i czas więc decydujemy się na ciekawy szlak bodaj z Biacesa di Ledro, którego nie ma w żadnych poradnikach mtb jak i na stronie gardamtb. Michałowi mówimy, że mamy jakieś 30m w pionie i będziemy jechać już w dół... tak na prawdę było tego ze 300m... W pewnym momencie trzeba zejść po skałkach by po 10m znowu piąć się z rowerem na plecach walcząc o to by nie spaść, decyduję się sprawdzić pieszo dalszą część tego szlaku, przeszedłem dobry kilometr, wiele jazdy by tam nie było, więc zawracamy i zjeżdżamy do Rivy.






na lewym zboczu gdy się wpatrzymy to zobaczymy szlak z którego się wycofaliśmy...


a ten zakręcony gość prowadził nas na ten szlak...


Dane wyjazdu:
30.00 km 15.00 km teren
03:00 h 10.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Rower:heckler

Łupanina 601...

Piątek, 23 września 2011 · dodano: 09.12.2011 | Komentarze 0

Gdy tylko słyszę słowo Garda nachodzą mnie myśli właśnie o szlaku 601... chyba jeden z najbardziej kultowych nad włoskim jeziorem. Samochodem dojeżdżamy do Torbole, a dalej do góry kulamy się już rowerami, do wodopoju raczej razem, dalej umawiamy się ze słabszym od nas Michałem, że my pojedziemy szybciej, objedziemy od tyłu Altissimo di Nago i pociśniemy w dół, a sam Michał wyjedzie do końca szutrówki, dychnie sobie i zacznie zjazd, a my go dogonimy. Jednak nie zabrałem żadnego ciepłego ciucha, a Widząc Altissimo w chmurze zrezygnowaliśmy z objazdu samej góry, podjechaliśmy kawałek do góry, a kiedy Michał dał znać że już jest na początku swojego zjazdu pognaliśmy w dół, do niego. Początkowo zjazd jest dość przyjemny, można pozwolić sobie na puszczenie klamek i napierdzielanie, jednak im niżej, tym ciężej, szybka jazda zmienia się w walkę o utrzymanie się na rowerze, tzw. łupanina, mnie się tam podobało, ale Kuba coś zaczął grymasić, że woli te szybsze fragmenty... e tam, to i to jest git malina. Co jakiś czas robimy sobie przerwy, ja nie daję rady fizycznie, poprostu nogi wymiękają na tym zjeździe...

podjazd ciągnie się niemiłosiernie










Dane wyjazdu:
45.00 km 30.00 km teren
03:30 h 12.86 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Rower:heckler

Lago di Garda! Czyli dużo wina się piło i mało się spało...

Czwartek, 22 września 2011 · dodano: 09.12.2011 | Komentarze 0

Po roku wracamy nad Gardę! Ha! :] Czuję się już tutaj jakbym mieszkał tu lata... W tym roku zabrakło Mateusza, zapewne żałuje do dziś dnia, że nie pojechał z nami... cóż, za rok znowu tu będziemy! :D W tym roku byłem ja, Kuba, oraz dwóch chopów z łapanki, Artur i Michał. Na dzień dobry, na rozgrzewkę, żeby chłopaków nie zamęczyć 2km podjazdem bierzemy najbliższą nam trasę z zeszłego roku, Monte Belpo i Monte Luppia. Niestety już po asfaltowym podjeździe Kuba mówi, że będziemy jeździć osobno, bo jednak jesteśmy wymiataczami na podwórku endurowym. Pierwszy dzień jazdy nad Gardą i już mamy pierwsze otb, tzn. kto ma ten ma! Ja póki co beze gleby hihi. Wieczorem Artur stwierdził, że jesteśmy poje*, mimo tego że miał rower o największym skoku niezbyt szły mu zjazdy... do tego brak ochraniaczy z otb nie łączy się zbyt dobrze, choć sam mam tylko ochraniacze kolan... Artur póki co ze względu na uraz fizyczny jak i chyba psychiczny nie ma zamiaru jeździć z nami, cóż... A Michał tłumaczy że dzisiaj nie czuł się najlepiej, więc jutro jedzie z nami, zobaczymy czy to był jeden słabszy dzień.
Licznik miałem, ale zapożyczyłem magnes z koła do innego rowera i ciul mi z licznika, kilometry jak i czas wpisywane są orientacyjnie.

nadworny serwisant


jest i otb, a do ubarwienia gleby snejk.


czy tam będzie miętko???