Info

Wszystkie km: 58150.70 km
Km w terenie: 7908.80 km - 13.60%
Czas na rowerze: 111d 04h 49m
Prędkość średnia: 21.79 km/h
Więcej Info




2012
baton rowerowy bikestats.pl 2011
button stats bikestats.pl 2010
button stats bikestats.pl 2009
button stats bikestats.pl 2008
button stats bikestats.pl 2007
button stats bikestats.pl 2006
button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy nicram.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
69.00 km 10.00 km teren
03:41 h 18.73 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Rower:skorek

Carpathia MTB Venture - Etap V: Rabka Zdrój - Korbielów: Koniec poweRadka.

Piątek, 19 sierpnia 2011 · dodano: 16.11.2011 | Komentarze 2

Ranek nie należał do najlepiej ogarniętych, do późna bawię się z rowrami, mało jemy, na dodatek nic specjalnego. Chciałem żeby mietek skoczył na start dzisiejszego etapu i przywiózł nam mapy, ale jakoś nie wyszło. Zdecydowana większość zawodników już zniknęła z terenu wioski olimpijskiej, a my -ja- nadal się guzdrzemy, odjeżdżamy zostawiając mietkowi "jego" burdel, na miejsce startu docieramy kilkanaście minut przed godziną 9. Szybko biorę mapy, rozkminiamy, ale w zasadzie to nie ma czego rozkminiać, dzięki rozpierduwie leśnej i braku pozwolenia wjazdu na pasmo policy punkt kontrolny na samej policy zostaje anulowany, zatem dzisiaj mamy 95% asfaltu, masakra! Ale po chwili się z tego cieszę, Niunia przekazuje mi, że źle się czuje, cobyśmy nie jechali za szybko... Jeszcze szybko zdążam po raz kolejny pożyczyć tej samej pompki i jako że dzisiaj asfalty wbijam więcej wzbogaconego azotu o inne pierwsiastki.
Samo odliczanie wyjątkowo nie należy do Marka, robi to dziewczyna z obsługi, było to jej marzeniem :P Początkowe kilka kilometrów to przejazd honorowy, choć peleton rwie się w bardzo szybkim tempie, staram się trzymać przodu, jednak ze względu na dolegliwości Natalii nie chcę za wszelką cenę dorówynwać czołówce, więc uformowały się dwie grupki, pierwsza jechała z kilkusekundową przewagą nad drugą, którą prowadzily Macarrony ;) Jednak patrząc na mapę było tylko kwestią czasu aż się połączymy, skrzyżowanie na którym skręcamy ostro w prawo i wjazd na szutrówkę pozwala w mgnieniu oka odrobić te kilka sekund ;) Szutrówką docieramy do Wysokiej, tam nie decyduję się jechać sugerowaną trasą jak wszyscy przed nami tylko wybieram jazdę grzbietem -niebieskim szlakiem, pozwalało to zaoszczędzić kilkadziesiąt metrów, jednak już na dzień dobry mylą mi się kolory szlaków (?!) całe szczęście nie jestem sam i szybko towarzysze opierdzielają mnie. Wracamy na właściwy szlak, który okazał się paskudny, masa błota, miejscami musimy prowadzić, a jest płasko... jestem zły na swoją upartość do kombinowania, żeby tylko nie jeździć tam gdzie nam sugerują, ale co poradzić... Do pierwszego PK docieramy jakoś w środku stawki, czyli jak przypuszczaliśmy, sporo straciliśmy. Dalej już jedziemy bez większych kombinacji, choć była opcja zjechania do doliny i parcia dalej asfaltem, lecz wtedy mielibyśmy trasę w 98% pokrytą asfaltem, no bez przesady... Dojeżdżamy do Sidziny, jedziemy już znanymi mi drogami, korba podczas holowania zaczyna mi zaciągać, niemiłosiernie mnie to wkurza, tuż przed drugim punktem kontrolnym już nie wytrzymuję -też z braku sił- nakazuję reszcie jechać dalej, punkt drugi to również bufet, niech się ładują. Ja natomiast smaruję łańcuch, który już mocno skwierczał, chwilowo pomogło. Na bufecie okazuje się, że Grześkowi zabrakło poweRadków i kupili Colę... no cóż, cola to nie najlepszy pomysł, ani to wieźć w bidonie bo wiadomo jak jest z gazowanymi napojami, ani później pić gorące, no ale Grześ pod wpływem naszego marudzenia wydobył ostatnią zgrzewkę sztandarowego napoju jego cyklu imprez. Natalia ruszyła nieco przede mną i Sławkiem, próbowaliśmy szybką ją dogonić, jednak udało nam się to dopiero tuż przed samą przełęczą Zubrzycką. Szybki zjazd do Zubrzycy Górnej i kolejny długi podjazd, tym razem na Krowiarki, w połowie podjazdu doganiamy Łotyszów, jedziemy cichutko na ich kole, Sławek z Natalią nie wiedzą co ja robię, w końcu jedziemy teraz 2x wolniej niż chwilę wcześniej, nie miałem zamiaru ścigania się z nimi na podjeździe, szkoda sił na pierdoły. Zrywamy się dopiero na przełęczy, w końcu zjazd jest mi dooobrze znany, jadę z przodu, znam tu każdy zakręt, jednak nie jadę na 100% z kilku przyczyn... nagle wyprzedza mnie znajomy gość z cyklokarpat, po czym zwalnia, więc wyprzedzam go, jadę znowu jako pierwszy po czym znowu wyprzedza mnie ten sam typ i zwalnia, tak jeszcze ze dwa razy, myślałem że mnie coś trafi... Nawet Natalia później mówiła, że było to troszkę głupie z jego strony. Do Zawoi wjeżdżamy w większej grupie, ale bez mixa rodem z Łotwy :] udało się! Kolejny punkt kontrolny, a zarazem bufet mamy na Czatoży, jako że ja coś tam Zawoję znam, wiem gdzie skręcić w boczną drogę by nieco skrócić sobie drogi, wcześniej pokazuję Natalii coby zwolniła, Sławkowi mówiłem to wcześniej podczas rozkminy nad mapą, ale najwyraźniej zapomniał o tym i jadąc w czubie grupki poleciał prosto. Na bufecie dociera do nas zdziwiony Sławek, a gdy ruszamy w kierunku mety, do bufetu docierają Łotysze... Teraz mamy troszkę terenu, troszkę stromego podjazdu na przełęcz Jałowiecką Płn. Sławek na podjeździe przewraca się i krzyczy do mnie, że zepsuł hamulec, odpowiadam mu że nie ma czasu na pierdoły, dzisiaj mamy asfaltowy etap, o jednym hamulcu dotrzesz do mety, a tam naprawimy go, wszak co ja zrobię bez narzędzi z hydrauliką... Jednak Sławek pchając rower do góry sam sobie go naprawił, wyrwał tylko dźwignię z tłoka ze swojej formuli. Po krótkim terenowym zjeździe wpadamy na Słowację i mkniemy w dół asfaltową drogą, mamy za sobą jakichś pasożytów, siedzą nam na kole, zmiany nie dają, więc też się nie spalam zbyt mocno, tymbardziej że czeka nas jeszcze podjazd na przełęcz Glinne. Tuż przed Oravska Polhorą ostatni PK i najskromniejszy bufet, w sumie to był on zbędny, do mety zostało raptem kilka asfaltowych kilometrów, reszcie ekipy przekazuję tą informację, coby nie tracić czasu, szybko ruszamy dalej, ostatni podjazd, Natalia przypomina sobie miejsce z ubiegłego roku gdzie tankowaliśmy wodę, nie jest aż tak tragicznie z jej pamięcią... ;) Próbuję ile mogę podciągnąć Niunię, na przełęczy wpadamy do Polski, nawet nie próbuję jechać wg nakazu jazdy w prawo, jedziemy prosto, chwilowo pod prąd :D nie wiem czy ktoś się wogóle zorientował co zrobiliśmy, bo nikt nie protestował... i zaczynamy finishowy zjazd do mety, tym razem nikt mi nie przeszkadzał, a zjazd równie dobrze mi znany jak ten wcześniejszy :] Korbielów ciągnie się okropnie, wzrok węrduje po mapie, rozglądam się, no kurna gdzie to jest?! Po chwili jednak dojeżdżamy, wpadamy na metę, straty nie są duże, bo i etap nie był długi czy też wymagający. Łotysze docierają do mety kilka minut za nami, już wiemy, że jutrzejszy etap to tylko formalność... Podchodzi do nas jeden z "pasożytów" i mówi mi, że dałem niezłą zmianę po wkroczeniu na Słowację, phi! przecież ja się tam oszczędzałem... ;)
Mietek oczywiście jak tylko jedzie do domu to się spóźnia, dzwonię do niego z pytaniem gdzie jest, a on w Koszarawie, już jesteście?! déjà vu... Po chwili już jest, jednak tym co przywiózł odkupuje swoje spóźnienie :P
Po tak krótkim, szybkim etapie mamy ogrom czasu, mietka wyganiamy na Pilsko, Niunia idzie spać, a Sławek przychodzi ze swoim rowrem pod burdelobus i w miłej atmosferze oczywiście przy odpowiednim złocistym napoju przeserwisować swój rowr, jak tak, to ja biorę się za nasze kateemki, w swoim wymieniam cały napęd, no dobra, blat w korbie pozostał stary. Przy dokręcaniu shitmanowskiej średniej tarczy do face the race i pomocy Sławka, udaje mi się rozpęknąć jedną śrubę, a przy innej upitolić kawałek komina, a wszystko to przez inną grubość (cieńsze) zębatek shitmano względem RF, w swoich zbiorach nie mam jednak śrub z kominami, idę do Jarka, pytam się czy ma takie coś, daje mi, pytam ile za to, ten mi walnął cenę której bym nawet u siebie nie dostał... :] Później poszedłem po jeszcze jedną, zapasową. Kiedy to grzebaliśmy przy mashinach przychodzi do mnie Przemek z kołem, pokazuje mi co się stało -obręcz dt rozpękła się od wewnątrz- i pyta czy nie mam mu czego pożyczyć, ehhh co on by beze mnie zrobił... Na domiar złego Sławek odkrywa drugiego rozwalonego Hutchinsona, no to daję mu smart sama. Po skończeniu prac nad rowrami odnosimy je do parku maszyn, a na masce samochodu rozkładamy mapę, jednak wiatr uniemożliwia nam rozkminę, idziemy do szkoły i tam analizujemy ostatni etap i uzgadniamy, że cały pokonujemy razem. Później jeszcze oglądamy i podziwiamy z Niunią tańczących na sali, następnie towarzyszę przy suszeniu w łazience ciuchów i to chyba na tyle dziś, ićmy spać.


Komentarze
svengips
| 12:44 czwartek, 24 listopada 2011 | linkuj "Anonimowy tłum | Wtorek, 22.11.2011 22:55:06 | linkuj ... a rozsierdzony tłum wołał: "We want more! We
want more!"..."
<Lubie to!>
;P
Anonimowy tłum | 21:55 wtorek, 22 listopada 2011 | linkuj ... a rozsierdzony tłum wołał: "We want more! We want more!"...
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa emchl
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]