Info

Wszystkie km: 58150.70 km
Km w terenie: 7908.80 km - 13.60%
Czas na rowerze: 111d 04h 49m
Prędkość średnia: 21.79 km/h
Więcej Info




2012
baton rowerowy bikestats.pl 2011
button stats bikestats.pl 2010
button stats bikestats.pl 2009
button stats bikestats.pl 2008
button stats bikestats.pl 2007
button stats bikestats.pl 2006
button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy nicram.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
56.00 km 40.00 km teren
04:51 h 11.55 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Rower:skorek

Carpathia MTB Venture - Etap VI: Korbielów - Wisła: Koniec...

Sobota, 20 sierpnia 2011 · dodano: 07.12.2011 | Komentarze 2

Po wczorajszym dniu pozostało tylko wstać, zjeść, ubrać się w lycre i stanąć na starcie. Sam start to powtórka z Krynicy, czyli nikt nie kieruję się sugerowaną trasą na pierwszy punk kontrolny umieszczony na Hali Rysianka, która wiodła przez Halę Miziową i Trzy Kopce, a obierają kierunek przeciwny, dłuższa trasa w 90% asfaltowa przez Sopotnią Wielką. Niestety ten wybór wiąże się z kilometrową wspinaczką na Halę Rysianka, na tym podejściu odziwo czuję się świetnie, biorę więc na chwilę rower Natalii, coby sobie dychnęła, lecz nie bardzo jej się to podobało, więc powiedziałem jej coby Sławkowi pomogła :D Na Halę Boraczą nie jedziemy sugerowanym zielonym szlakiem, ciągnę ekipę znanymi mi dobrze żółtym, następnie czarnym szlakiem, niestety początkowy fragment czarnego szlaku jest luźno kamienisty, Natalia odczuwa to dość mocno, podczas przejazdu przez Halę Boraczą nawet jej "rozmasowuję" nadgarstki... Prusów, kolejny PK, tuż przed nim zbaczamy ze szlaku sugerując się innymi zawodnikami, jednak szybko wracamy na odpowiednią ścieżkę. Zaczynamy zjazd, jedzie mi się dobrze, słyszę że Sławek tłucze się za mną, więc pewnie Natalia również, niestety tak nie było, zatrzymujemy się, czekamy, jak już dojechała to dostałem ochrzan, że nie poczekałem na nią, nie wiedziała gdzie jechać na skrzyżowaniu -którego ja nawet nie odnotowałem ;) Przed nami Cisiec i kolejny PK jak i bufet, zjazd polami, poza szlakami, jednak trafiamy tam idealnie, w międzyczasie Sławek nam znika, zastanawiamy się co mogło się stać, pewnie znowu złapał gumę! Po chwili jednak dojeżdża do bufetu, wszedł w zakręt trzymając w prawej ręce bidon, nacisnął lewą klamkę i... wiadomo co, na scjenscje nic się mu nie stało. Jedziemy dalej, wiemy że Łotysze są za nami, a do mety coraz bliżej... Skręcam w lewo o jedną drogę za wcześnie, po chwili słyszę wątpliwości co do tego czy tędy przejedziemy, pokazuję na mapie, że jest ścieżka więc damy radę, ale nie uspokoiło to moich towarzyszy, nie marnując czasu zjeżdżam kilkanaście metrów niżej do tubylców, pytam czy damy tędy rady tu i tam przejechać, tak-tak! Więc nakazuję im jechać, nie zawracamy, nie tracimy czasu na pierdoły. Choć w pewnym momencie sam miałem chwilę zwątpienia widząc innych ludzików jadących gdzieś 100m wyżej i nas pchających rowery gdzieś ledwo widoczną drogą, jednak po chwili wszystko się rozjaśniło i szybko trafiamy na dobrą drogę. Sławek po tym wszystkim powiedział, że teraz już może wszędzie za mną iść... :D Po zjeździe do Złatnej przecieramy oczy ze zdziwienia, Marcoki przed nami?! Jeszcze sobie foty strzelają?! Jak to możliwe, no to pięknie, jesteśmy na samym końcu... Marcok robi nam pamiątkową fotę i zostaje z tyłu. Zaczynamy podjazd na Magurkę Wiślańską, jedzie się ciężko, droga wyłożona kamieniami nie bardzo pod rower, spore przerwy między kamieniami wybijają z rytmu, na domiar złego przed nami wyłaniają się Łotysze, no nie! Jedziemy zapięci, próbuję jak najszybciej ich dogonić, tuż przed grzbietem Magurek Mix który może nam jeszcze zagrozić (?) decyduje się na skrót i pchanie, nie, to nie było nawet pchanie, to było wnoszenie rowerów na plecach , tam też mieliśmy i my pójść, ale pytam Natalii czy chce iść tędy, nieee. Więc jedziemy dalej szutrówką by po chiwli piąć się w górę początkowo stromą drogą zrywkową, która jednak szybko znika i pozostaje przełaj. Staram się szybko wrzucić rower na grzbiet i wrócić by pomóc Niuni. Gdy już trójca była na drodze, ruszyliśmy i odrazu myśli, gdzie są Łotysze, na pewno przed nami! Jednak na Magurce Wiślańskiej dowiadujemy się, że jeszcze nie było tu kobiety! HA! ;) Pozostał ostatni PK tegorocznej etapówki, mieści się nad samą już Wisłą, na Trzech Kopcach, ale wcześniej jeszcze bufet na przełęczy Salmopolskiej. Prujemy zielonym szlakiem z Magurki Wiślańskiej wyłożonym agd i rtv, genialna zabawa, nawet na rowerze o małym skoku zawieszenia. Gawlasi, tutaj odbijamy na żółty by nie jechać dalej szlakami i wpadamy na szybką szutrówkę prowadzącą aż do samej przełęczy Salmopolskiej, tutaj krótki pitstop, bo pozostaje jeszcze jeden krótki podjazd. Pędzimy w dół asfaltem, mamy jednak na uwadze to, że zaraz będzie słabo widoczne odbicie na żółty szlak, znajdujemy go bez problemu, jednak ja musiałem nieco się cofnąć, bo też nie chciałem mocno hamować, żeby Natalia nie wjechała we mnie. Początkowo zjazd żółtym był super, korzenie, stromo, miejscami wąsko, mniam. Dalej już (nie)stety szutrówki, micha zaczyna się sama cieszyć na myśl że meta już blisko, ostatni PK i tylko zjazd, szybki, nawet bardzo szybki. W Wiśle na szczęście nie musimy błądzić, dojazd do mety jest oznakowany, wjeżdżamy na ostatnią prostą, Sławek, Natalia i ja dziękujemy sobie wzajemnie, słychać okrzyki "gorzko! g...!" nie nie... żółwik. Koszulki Finishera, gratulacje od Grześka...
Na mecie pojawiają się kolejni zawodnicy, jest i mix rodem z Łotwy, gratulujemy sobie, okazało się, że na Magurce Wiślańskiej odkręciła się Mārtiņšowi jedna ze śrub mocujących adapter przedniego hamulca - czyżby Sikuś coś kombinował? :P Po dłuższej chwili chciałem już iść się wykąpać, przebrać, ale Natalia mówi, że pasuje poczekać na 3mix, w sumie to dobry pomysł.
Późnym popołudniem dekoracja, najpierw etapowa, później generalna, Marek w przeciwieństwie do pierwszego etapu gdzie się z nas delikatnie podśmiechiwał teraz powiedział coś zgoła odmiennego "nie mieli sobie równych, zdeklasowali rywali" heh ;-) jednak nasz hol nadal uważał za sztywny... :P
Po dekoracji i pamiątkowym zdjęciu Finisherów udaliśmy się na etap VII... afterek był fajnym pomysłem, jednak z mojej perspektywy do czasu. Po całej fajnej tygodniowej imprezie pozostał taki mały niesmaczek, szkoda.
Podziękowania dla:
naszego zuportmena Mietka, który po raz drugi wytrzymał z nami, co pewnie nie jest ot takie proste.
naszego najwierniejszego etapowego kompana, el habladora Sławka vel SteFUN'a, który tym razem nie miał tak letko jak na Transcarpatii...
kateemom za spisanie się
organizatora, obsługistów, że dali radę
no i Niuni... że wytrzymaliśmy ze sobą ten trudny tydzień. ;*









Do zobaczenia!


Komentarze
svengips
| 15:30 czwartek, 8 grudnia 2011 | linkuj woooooow... wpis się pojawił!!!! ;P
gupia baba | 13:12 środa, 7 grudnia 2011 | linkuj "Po całej fajnej tygodniowej imprezie pozostał taki mały niesmaczek, szkoda."
jakbyś mnie nie znał. jakbyś się wszystkim co mówię zawsze tak przejmował. oj chłopak.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa owduz
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]