Info

Wszystkie km: 58150.70 km
Km w terenie: 7908.80 km - 13.60%
Czas na rowerze: 111d 04h 49m
Prędkość średnia: 21.79 km/h
Więcej Info




2012
baton rowerowy bikestats.pl 2011
button stats bikestats.pl 2010
button stats bikestats.pl 2009
button stats bikestats.pl 2008
button stats bikestats.pl 2007
button stats bikestats.pl 2006
button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy nicram.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

terenowo

Dystans całkowity:14616.41 km (w terenie 7565.40 km; 51.76%)
Czas w ruchu:953:45
Średnia prędkość:15.33 km/h
Maksymalna prędkość:82.70 km/h
Liczba aktywności:245
Średnio na aktywność:59.66 km i 3h 53m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
55.00 km 25.00 km teren
04:30 h 12.22 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Rower:heckler

Monte Stivo

Niedziela, 25 września 2011 · dodano: 12.12.2011 | Komentarze 0

Tym razem ruszamy z Torbole, początek nudnawy, rozkminiamy gdzie mogą sypiać wspinaczkowicze, wszak nie w hotelach! Booo codzienne dojeżdżanie z okolic Gardy na północ jest troszkę czasochłonne... o kosztach paliwa nie wspominając. Przejeżdżamy przez Arco, Dro i zaczynamy mozolną wspinaczkę, początkowo asfaltem, zbierając mega pyszne jabłka z przydrożnych sadów, na truskawki się nie połakomiliśmy... Podjazd jest już ciekawszy, choć widoków nie ma bo jedziemy w lesie, jednak każda z serpentyn ma swoją własną nazwę, było ich naście... Na końcu asfaltowej części podjazdu była usytuowana meta rozgrywanej dzisiaj czasówki, kategorii było około mnóstwa, dalej już nieco przykombinowaliśmy, włosi z pandy pytają gdzie jedziemy, potwierdzili nasz dobry wybór :] Na Monte Stivo zawiesiła się chmura, ale mimo wszystko jest ciepło, zjazd z samego szczytu robi wrażenie, początkowo wzdłuż krawędzi 300m przepaści, dalej już mocno pochyloną łąką, na której jak już się rozpędziliśmy to ciężko było zahamować. Docieramy do Santa Barbara, tam Kuba wprowadza modyfikacje do tracka tubylców, łączy jeden z drugim i trzecim przez co zaliczamy bajeczny zjazd, zgoła odmienny od tych wcześniejszych nad Lago di Garda, niewiele kamieni, ciasne, strome zakręty wśród drzew, za to sporo sypkiej ziemii. Na dole Kuba twierdził, że aż miło było popatrzeć jak panuję nad zablokowanym tylnim kolem, podobno niemal cały zjazd na takowym zaliczyłem ;P

jak stop, to stop.




Michał, niczym zawodowy nurek daje znać że żyje...








ja zaliczam pierwsze i zarazem ostatnie otb...






Dane wyjazdu:
45.00 km 30.00 km teren
04:00 h 11.25 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Rower:heckler

Baita Segala

Sobota, 24 września 2011 · dodano: 09.12.2011 | Komentarze 0

Zostawiamy autownik w Rivie del Garda, jedziemy nad Lago di Ledro, w połowie drogi zostawiamy schowane na półce skalnej rzeczy na obiad, coby nie wozić zbędnego balastu. Z nad Ledro do Baita Segala, pitstop i jedziemy dalej, po chwili szutrówkowej nudy zaczynamy ciekawszy zjazd, miejscami jest nawet gruuubo, troszkę przekombinowaliśmy i zjechaliśmy do Pregasiny, a mogliśmy troszkę podjechać i ciorać dalej terenem. Dlategoż czujemy niedosyt, mamy siły i czas więc decydujemy się na ciekawy szlak bodaj z Biacesa di Ledro, którego nie ma w żadnych poradnikach mtb jak i na stronie gardamtb. Michałowi mówimy, że mamy jakieś 30m w pionie i będziemy jechać już w dół... tak na prawdę było tego ze 300m... W pewnym momencie trzeba zejść po skałkach by po 10m znowu piąć się z rowerem na plecach walcząc o to by nie spaść, decyduję się sprawdzić pieszo dalszą część tego szlaku, przeszedłem dobry kilometr, wiele jazdy by tam nie było, więc zawracamy i zjeżdżamy do Rivy.






na lewym zboczu gdy się wpatrzymy to zobaczymy szlak z którego się wycofaliśmy...


a ten zakręcony gość prowadził nas na ten szlak...


Dane wyjazdu:
30.00 km 15.00 km teren
03:00 h 10.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Rower:heckler

Łupanina 601...

Piątek, 23 września 2011 · dodano: 09.12.2011 | Komentarze 0

Gdy tylko słyszę słowo Garda nachodzą mnie myśli właśnie o szlaku 601... chyba jeden z najbardziej kultowych nad włoskim jeziorem. Samochodem dojeżdżamy do Torbole, a dalej do góry kulamy się już rowerami, do wodopoju raczej razem, dalej umawiamy się ze słabszym od nas Michałem, że my pojedziemy szybciej, objedziemy od tyłu Altissimo di Nago i pociśniemy w dół, a sam Michał wyjedzie do końca szutrówki, dychnie sobie i zacznie zjazd, a my go dogonimy. Jednak nie zabrałem żadnego ciepłego ciucha, a Widząc Altissimo w chmurze zrezygnowaliśmy z objazdu samej góry, podjechaliśmy kawałek do góry, a kiedy Michał dał znać że już jest na początku swojego zjazdu pognaliśmy w dół, do niego. Początkowo zjazd jest dość przyjemny, można pozwolić sobie na puszczenie klamek i napierdzielanie, jednak im niżej, tym ciężej, szybka jazda zmienia się w walkę o utrzymanie się na rowerze, tzw. łupanina, mnie się tam podobało, ale Kuba coś zaczął grymasić, że woli te szybsze fragmenty... e tam, to i to jest git malina. Co jakiś czas robimy sobie przerwy, ja nie daję rady fizycznie, poprostu nogi wymiękają na tym zjeździe...

podjazd ciągnie się niemiłosiernie










Dane wyjazdu:
45.00 km 30.00 km teren
03:30 h 12.86 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Rower:heckler

Lago di Garda! Czyli dużo wina się piło i mało się spało...

Czwartek, 22 września 2011 · dodano: 09.12.2011 | Komentarze 0

Po roku wracamy nad Gardę! Ha! :] Czuję się już tutaj jakbym mieszkał tu lata... W tym roku zabrakło Mateusza, zapewne żałuje do dziś dnia, że nie pojechał z nami... cóż, za rok znowu tu będziemy! :D W tym roku byłem ja, Kuba, oraz dwóch chopów z łapanki, Artur i Michał. Na dzień dobry, na rozgrzewkę, żeby chłopaków nie zamęczyć 2km podjazdem bierzemy najbliższą nam trasę z zeszłego roku, Monte Belpo i Monte Luppia. Niestety już po asfaltowym podjeździe Kuba mówi, że będziemy jeździć osobno, bo jednak jesteśmy wymiataczami na podwórku endurowym. Pierwszy dzień jazdy nad Gardą i już mamy pierwsze otb, tzn. kto ma ten ma! Ja póki co beze gleby hihi. Wieczorem Artur stwierdził, że jesteśmy poje*, mimo tego że miał rower o największym skoku niezbyt szły mu zjazdy... do tego brak ochraniaczy z otb nie łączy się zbyt dobrze, choć sam mam tylko ochraniacze kolan... Artur póki co ze względu na uraz fizyczny jak i chyba psychiczny nie ma zamiaru jeździć z nami, cóż... A Michał tłumaczy że dzisiaj nie czuł się najlepiej, więc jutro jedzie z nami, zobaczymy czy to był jeden słabszy dzień.
Licznik miałem, ale zapożyczyłem magnes z koła do innego rowera i ciul mi z licznika, kilometry jak i czas wpisywane są orientacyjnie.

nadworny serwisant


jest i otb, a do ubarwienia gleby snejk.


czy tam będzie miętko???




Dane wyjazdu:
187.10 km 40.00 km teren
08:29 h 22.06 km/h:
Maks. pr.:71.80 km/h
Rower:skorek

A miałobyć tak piknie...

Niedziela, 18 września 2011 · dodano: 09.12.2011 | Komentarze 2

Wyciągnąłem mietka na nieco bardziej wymagającą kondycji trasę, ze wsi asfaltami do rycerki górnej, a z tamtąd rozpoczynamy terenowy powrót do domów. Początkowy (mój ulubiony) żółty podjazd na Wielką Raczę pokazuje mi, że nie jest ze mną źle, mietkowi na tych 4km dokładam kilka minut. Dalej kierujemy się na Wielką Rycerzową, ten szlak jest obłędny, przy schronisku pod Wielką Rycerzową widzę, że mietek pomału traci siły, ale mówię sobie, że do przełęczy Glinka mykniemy jeszcze razem, a dalej już raczej się rozdzielimy. Jednak po podejściu z przełęczy Przysłop czekam i czekam na mietka, sam wiem że takie trudności pokonuję nienajszybciej, ale czekałem na niego ponad 15 minut! Pokonuję kolejne kilkaset metrów i muszę czekać dłuższą chwilę na kolegę, szukam na mapie jakiegoś zjazdu do cywilizacji -tej polskiej, ale nie ma nic, dopiero coś przed Oszustem, tam też się kierujemy, jednak było to tylko obejście samej góry i znowu trafiamy na szlak graniczny, szlak jest piękny, ale jak i dla mietka jest katorgą tak i dla mnie, mietek wysiada, ledwo zipi, a ja męczę się psychicznie... mimo tego, że szlak jest zajebisty. W bólach docieramy do przełęczy Glisne i chcę czym prędzej wracać bo zachód słońca coraz bliżej, po chwili wiem, że nie zdołamy wrócić przed zmrokiem, mietek nie daje rady utrzymać mi koła, a lampkę mamy jedną... szlag! :/ W Koszarawie mietek bojaźliwie sugeruje, że zadzwoni po transport, mówię: w takiej sytuacji ja nie mam nic przeciw "wymięknięciu". Jednak transport się opóźniał i dotarliśmy po ciemku aż do centrum Lachowic...



Kategoria szosowo, terenowo


Dane wyjazdu:
64.50 km 40.00 km teren
04:23 h 14.71 km/h:
Maks. pr.:55.80 km/h
Rower:skorek

DUPA!

Sobota, 17 września 2011 · dodano: 09.12.2011 | Komentarze 0

Miały być Harce rowrowe w Pruchniku, ale o braku noclegu dowiedziałem się kiedy już miałem bilety pkp, grrr... a na EnduroTrophy w Krynicy już nie znalazłem transportu, no by to kurna mać! Więc odwiedziłem dzisiaj Romków, terenowy powrót z Wado przez Bliźniaki, Gancarz, Leskowiec -snejk.
Kategoria terenowo


Dane wyjazdu:
79.90 km 50.00 km teren
03:48 h 21.03 km/h:
Maks. pr.:67.10 km/h
Rower:skorek

Cyklokarpaty - Jasło: "ostatni stawia skrzynkę!"

Niedziela, 11 września 2011 · dodano: 09.12.2011 | Komentarze 0

Bracia K. przed maratonem przekazali mi, że nie przyjadą bo coś tam, ja generalnie przechodzą generalne załamanie -nie jest dobrze :/, ale na maratonie KRK namówiłem -za wsparciem Niuni- Kotika na maraton w Jaśle, więc głupio było mi później tuż przed maratonem pisać koledze, że nie jadę... Trudno, jakoś to przetrawię...
Kiedy tylko przyjechaliśmy na miejsce, okazuje się, że bracia K. polecieli w kulki! Przyjechali! Oszukiści! Humor poszedł nieco do góry... Podczas rozpakowywania się Kotik mówi, że Natala stoi w kolejce, cobym poszedł się przywitać... Eee, nie. Po kilku minutach sama przyszła, przywitała się, zapytała co się dzieje, nie odpowiedziałem konkretnie więc poszła.
Do startu jeszcze duuużo czasu, jedziemy z Kotikiem na rozgrzewkę rozkminiając ostatnie km maratonu, wiedziałem już, że końcówka będzie lepsza dla full'a, więc się cieszę.
Stojąc w sektorze nr 4 nie mam nikogo ze znajomych obok siebie, Niuńka z tyłu, bracia K. jak i Kotik z przodu... więc zapadłem w sen, z tego snu obudziłem się na komendę START! i ruszyliii, na początku... mocno jak zawsze, mijając braci K. usłyszałem tylko "a Ty gdzieeee!!!" :] Zaczynają się pierwsze podjazdy, żar wali się z nieba, widząc na pulsometrze swój hrmax dziękuję, luzuję, po kilku minutach dochodzi mnie Krzysiek i wiem, że nie jest dobrze. Co prawda nie daję po sobie tego poznać, jedziemy oboje po zmianach jak równy z równym... Na najdłuższym podjeździe -Liwocz- dogania nas Grzesiek -kurnaaaa! To już po mnie... gadamy, gadamy, zaczynam odpadać od kolegów, Grzesiek widząc to krzyczy "ostatni stawia skrzynkę!". Na koniec dogania nas Kotik, se myślę -bez obrazy- ożesz kurna! jest gorzej niż myślałem. A tu dopiero 1/4 maratonu :| Zjazd z Liwocza w spokojnym tempie, ale za to bezpiecznie, pod koniec zjazdu z Liwocza widząc polanę oraz to, że nie naciskam zbyt mocno na pedały pobudzam nieco pozostałych krótką szarżą, którą zakończyłem na przestrzelonym nawrocie, tyle trwała moja ucieczka -ale przynajmniej później Grześ przyznał, że nieźle jedzie mi ten rowr :D Było -jak to powiedział Kotik- tak rodzinnie, że przez nasze rozmowy ze dwa razy pojechaliśmy źle, na szczęście były to sekundowe straty. Na rozjeździe MEGA/GIGA Kotik ucieka do mety, mówi że w tym tempie nie da rady przejechać giga, trudno, nasze ekipa pomału się sypie...
Drugą pętlę z Liwoczem zaczynam w asfaltowych bólach, jest tak cholernie gorąco, jedzie się ciężko, do tego dochodzi nas dwóch zawodników, kurnaaa jeszcze dwie lokaty niżej ;/ ktoś w międzyczasie krzyczy nam 7,8,9-te miejsce, zaczynam przeliczać, może jak utrzymam tempo, wyprzedzą mnie Ci dwaj z tyłu, będę najsłabszy z naszej trójki to będę... 11! :/ szlag! No nic, trzeba jechać, Krzyś pomału nam odjeżdża, widząc jednak że redukuje przełożenia śmiejemy się, że jednak wymięka, po chwili ja również redukuję, ale Grześ uparcie jedzie na twardym przełożeniu, z czasem kapituluje :P. Zjeżdżamy z asfaltu i po chwili łyka nas ta dwójka z tyłu, nawet nie próbowałem usiąść im na kole, Krzysiek myślał, że to my mu tak sapiemy na kole, nieodwracając się przycisnął mocniej, dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że to nie my siedzimy mu na kole, ale przecież nie będzie czekał na nas... Na bufecie tankowanie, wylewam sobie kubek zimnej wody na głowę, aż mnie przytkało! Widząc to, dziewcze obsługujące bufet pyta się czy może mnie oblać wodą, bo jeszcze nigdy nie oblała faceta... dawaj! chlusnęła mi w okulary, dzięki temu widziałem mało wyraźnie przez moje mocno już porysowane muchówki. Dalej podjeżdżamy z Grześkiem, jakiś samochód puszcza nas przodem, przez co sam zmuszony jest jechać za nami z prędkością rzędu 5-10km/h, po co to zrobił? do tej pory nie kumam. Przed szczytem kolega zostaje nieco z tyłu, zaczynam samotny zjazd, czyli pościg za Krzyśkiem! Znając już trasę cisnę mocno, raz jednak przesadzam i wyjeżdżam z trasy, jakaś dziołuszka z mega słysząc coś tłukącego się z tyłu uciekła kilka metrów w las, podziękowałem, coś tam krzyczała, jednak więcej szumu wiatru w tym było niż głosu dziewczyny. Po zjeździe na dłuższych prostych widzę Krzyśka! ha! jednak dogonienie go trwałooo kilkanaście minut, i znowu razem! Zapytał o brata, mówię że został przed szczytem nieco za mną... Jedziemy po zmianach, zaliczamy ostatni bufet i pozostaje odliczanie kilometrów do mety, na krótkim asfaltowym podjeździe widzę w trawie odwrócony rower, jednak ktoś go zasłaniał, widząc biały widelec myślę sobie "NIEEE!!!" przejeżdżam obok, widzę Miśka kurna mać! Pytam co się stało się?! rozcięła oponę, a mogła zrobić to na co czekała cały sezon, objechać Szybiakową. Niunia mnie pogania, cobym jechał bo tylko kilka osób przejechało z giga, ok, skoro nie mogę pomóc to jadę dalej...
A dalej jak w bajce, widząc kolejnych słabnących Gigowców motywacja rośnie, wyprzedziliśmy z Krzyśkiem kilku, na deser został zwycięzca generalki cyklokarpat giga m2, mówię Krzyśkowi: to jeszcze nie nasze progi, zaraz nam odjedzie, próbował! ale nam zostało więcej sił, na tralkach wyłączam platformę i odjeżdżam również Krzyśkowi, jadę co mogę, skurcze mam już nawet w biodrach!!! ;| Na wale tuż przed metą widzę jeszcze jednego gigowca, daję ile mogę, zabrakło 10m do wyprzedzenia go, jak się później okazało, zabrakło mi 2s do pierwszego maratońskiego pudła! ;/
Niefart potraktowaliśmy drzewnym sokiem, a co! Humor mi się poprawił, już wszystko mi przeszło... szkoda tylko że na chwilę.






Dane wyjazdu:
34.70 km 20.00 km teren
02:21 h 14.77 km/h:
Maks. pr.:46.20 km/h
Rower:kulka

Szybkośććći terenowe.

Sobota, 3 września 2011 · dodano: 08.12.2011 | Komentarze 0

Wyciągnąłem mietka na okoliczne górki, ja szukałem w miarę równego singla z zakrętasami by poćwiczyć pokonywanie zakrętów na pełnej pycie ale sam mietek jakoś nie chciał się w to bawić...
Kategoria terenowo


Dane wyjazdu:
111.60 km 70.00 km teren
05:02 h 22.17 km/h:
Maks. pr.:64.70 km/h
Rower:taser

Powerade Suzuki MTB Marathon - Kraków

Niedziela, 28 sierpnia 2011 · dodano: 08.12.2011 | Komentarze 0

Złe informacje od samego rana, Niuńkowa pomimo tego, że miała przeserwisowany rowr i przyjechała do krk z p-śla nie wystartowała, bo przeziębiona ;/ Nawet porozmawiałem z Markiem, choć na starcie Giga musiałem mu przypomnieć, coby przespikerował Niuńkę namawiając do startu w... mini! hihi ale cóż z tego, jak baba to baba i koniec. Przed startem odebrałem jeszcze od GIG obiecane mapy z CMTBV, miały być dwa komplety, było ich bodaj 5 xD
Gdy odbierałem mapy zapytałem Grześka czy czasem nie może sprawdzić czy mam jakis sektor, ten mi powiedział gdzie się to wyświetla, w tym czasie podchodzi jakiś dziadek i pyta się Golonki czy nie załatwi mu sektora!!! Na szczęście byłem tam ja i Grzesiek powiedział, że tutaj koledze nie dam sektora, a Tobie mam dać?! :P Tym razem mi się poszczęściło i dzięki startowi w Krynicy (temu nieudanemu) miałem sektor 2 (?!) Wchodząc do sektora napotykam w pierwszej linii 3 sektora Przemka, pogadaliśmy, no ale czas jechać. Bracia K. gdzieś z tyłu, ze względu na chorobę miałem jechać spokojnie, jednak widząc, że jedziemy zbyt wolno... wyłączam platformę i pruję do przodu po największej trawie, wyprzedzam sporą ilość zawodników, znajduję miejsce by wejść w sznur i uspakajam jazdę. W LV dojeżdżam do Zbyszka, zamieniamy kilka zdań i zostawiam go z tyłu! ha! zwycięzcę solo CMTBV! :D Większą cześć maratonu oszczędzam się, raczej nie chętnie daję zmiany, jak już trzeba to trzeba. W wąwozie Kochanowskiego wszystko się tasuje, ja jakimś cudem z pół zdartymi oponami rara 2,25 daję radę zjechać z podpórką ale daję, i jestem z przodu... Mniej więcej gdzieś w połowie maratonu jadę za mocno jadącym zawodnikiem, kiedy nagle trachhh! urwał hak i pozamiatane, zostaję sam, jadę, stromy zjazd, widzę wypłaszczającą się prostą więc puszczam klamki, pod koniec tego zjazdu mając na budziku mniej więcej tyle co km za sobą, widzę całą drogę porytą przez wodę, no to będzie mentolnięcie! nawet nie próbowałem naciskać klamek, na pełnej prędkości jakoś się udało utrzymać na rowerze, ufff! Ciąglę zastanawiam się ile jeszcze km przejadę nim dogonią mnie bracia K... i gdzie jest pan Navarra... Po ostatnim bufecie gdzieś w lesie ktoś krzyczy "dajesz Marcin dajesz!" patrzę, kuzyn co go kilka lat nie widziałem, no ale nie ma czasu na pierdoły! Jadę dalej. Uformowała się grupka 4 osobników, na każdym podjeździe zostaję z tyłu, widzę że jestem najsłabszy, ale jednak za wszelką cenę chcę się z nimi utrzymać, nawet mi się to udaje, a nawet po szaleńczym pościgu przed LV odrywam sie z jednym gigowcem wyprzedzając kolejnych zmęczonych megowców, aż żal mi ich było widząc z jaką różnicą prędkości ich wyprzedzaliśmy... ;) Na mecie melduję się na całkiem niezłym misjcu, 21open, 8m2, później przez pół godziny kaszlałem niczmy gruźlik.
Bracia K. przyjeżdżają ok 15 minut za mną, jest GIT! odegrałem się. A pan Navarra nie wystartował na swoim pięknym taserze bo... bo szkoda było mu sprzętu ze względu na nocne opady, pfff! A ze mnie się śmieją, że oszczędzam go.
Specjalne podziękowania dla TrailTeam za możliwość startu w tym maratonie. ;)

101.3(70)
4:34




Dane wyjazdu:
46.70 km 5.00 km teren
02:09 h 21.72 km/h:
Maks. pr.:49.10 km/h
Rower:taser

LasVegas

Sobota, 27 sierpnia 2011 · dodano: 08.12.2011 | Komentarze 0

Na błonia, tam pogadanka z Basią, tłumaczyłem się z tego, dlaczego nie zabrałem ze sobą Sławka, na uspokojenie powiedziałem, że jej jajnik będzie jutro to sobie pogadają, w międzyczasie jakieś ludzie przykleiły się do mojego tasera, było tak "duszno" że pojechałem do LV, wjeżdżając do LV było już na tyle ciemno, że odpalam lampkę... szlag by to...! w przedniej lampce nie było bakterii! ;/ powrót w ciemnościach jedynie o tylnej lampce nie należał do przyjemnych...